Gry wideo, podobnie jak pozostałe produkty masowej popkultury potrzebują chwytliwego hasła, by zapisać się w pamięci odbiorcy. Trek to Yomi jest drugą po Ghost of Tsushima grą, która reklamowana jest przez twórców nazwiskiem japońskiego reżysera Akiry Kurosawy. Jednak w wypadku gry wydawanej przez Devolver Digital, styl Kurosawy nie jest nadużyciem.
Leonard Menchiari, który wraz z polską ekipą Flying Wild Hog przygotował Trek to Yomi postanowił styl japońskiego twórcy zawrzeć u podstaw swojej produkcji. Czarno-biały obraz komplementowany jest przez statycznie ustawione kamery, dzięki którym oglądamy kolejne sceny w dokładnie ten sposób, jaki zapragnął twórca gry. Dzięki czemu prezentacja Trek to Yomi bliska jest klasycznym filmom o samurajach. Całą stylistyka, od samego początku gry, aż po jej samiusieńki koniec zachwycają, skrzętnie korzystając z japońskiej historii oraz mitów, które zostają stopniowo wplecione wraz z fabularnymi postępami. Swoje robi także oprawa dźwiękowa. Muzyka została perfekcyjnie zgrana ze scenami w grze, a mówione wyłącznie w języku japońskim dialogi nadają autentyczności całości.
Historię poznajemy w momencie, gdy nasz główny bohater jest jeszcze dzieckiem i w swojej małej wiosce pobiera lekcje u mistrza, by zostać samurajem zdolnym do obrony własnego domu. Niestety, sielanka kończy się błyskawicznie i po ataku bandytów ginie mentor, co wzbudza u naszego herosa żądzę zemsty i przysięgę obrony słabszych. Gdzieś po drodze wmiesza się jeszcze do tego dziecięca miłość. Wspomniane trio zostało wykorzystane do miksowania trzech ścieżek fabularnych, stawiając przed nami niełatwe wybory prowadzące do kilku zakończeń. Historia nie zaskakuje i nie stawia na zszokowanie gracza, udaje się jej jednak uniknąć wielu klisz i głupich zagrywek.
Za prezentacją i historią stara się nadążyć rozgrywka i wszystko to, co z interaktywną, elektroniczną rozrywką się wiąże. Niestety dla produkcji, w większości przypadków potyka się o ambicje twórcy i ostateczne wykonanie. Żaden z aspektów nie jest wybitnie zły, ale też nic nie wybija się ponad przeciętność. Wspomniana wcześniej akcja obserwowana jest przez większość czasu z dwuwymiarowego rzutu z boku ekranu, co jakiś czas pozwalając nam na swobodniejszą eksplorację, by odszukać znajdźki i rozwijające podstawowe statystyki przedmioty. Z tego też powodu gameplay loop jest wyjątkowo prosty — na jednym ekranie walczymy z wrogami, kolejny przynosi chwilę wytchnienia i poszukiwanie przedmiotów, później zobaczymy scenkę związaną z historię i ponownie powalczymy. Proporcje i kolejność są oczywiście mieszane, jednak deweloperzy nie pokusili się o zbytnie eksperymenty w tym aspekcie, co powoduje, że w ostateczności Trek to Yomi mnie po godzinie nudziło. Mimo faktu, że całość ukończyłem na normalnym poziomie trudności w mniej więcej cztery godziny, nie zrobiłem tego w jednym posiedzeniu i grę musiałem sobie dawkować na mniejsze posiedzenia.
Walka swoim podejściem przypomina nieco zapomnianą bijatykę wydaną na pierwsze PlayStation — Bushido Blade. Nie mamy tutaj klepania ciągu kombinacji i zagrywek rodem ze slasherów. Wykonywanie ataków musimy dobrze wymierzyć, by nie zaliczyć pustego przelotu i nie narazić się na kontry, które mogą być zabójcze, jeśli zabraknie nam wytrzymałości. Wraz z postępami w grze odblokujemy proste kombinacje ruchów pozwalające lepiej radzić sobie z trudniejszymi wrogami. W ostateczności jednak wszystko rozbija się o umiejętne parowanie i wykonywanie uników na dwuwymiarowej płaszczyźnie. Na wyższych poziomach trudności jest to o tyle ważne, że giniemy błyskawicznie, co znajdzie swoich zwolenników pragnących idealnie odwzorować życie samuraja.
Poza kataną operujemy także trzema rodzajami broni dystansowej. Na początku są to błyskawiczne w użyciu kunai, później dostajemy do rąk łuk, a w połowie gry odnajdujemy potężne działo, które jest wolne w użyciu, ale jeden strzał może zlikwidować kilku wrogów w linii prostej. Co ciekawe, jest to także najskuteczniejsza broń na bossów, o ile wstrzelimy się ze strzałem w odpowiednie okienko między atakami.
Trek to Yomi zostało niestety nieświadomie ofiarą stylistyki i pierwszych zwiastunów. Za świetną stylistyką, fenomenalną oprawą audiowizualną niestety rozgrywka nie jest w stanie nadążyć. Nie zrozumcie mnie jednak źle, tytuł Flying Wild Hog nie jest zły, po prostu nie uniósł przedpremierowego hype’u. Być może gdyby zamiast gry akcji postawiono na interaktywną opowieść w gatunku visual novel, Trek to Yomi wypadłoby dużo lepiej. Niemniej, jest to produkcja, która bez dwóch zdań wzbudzi mieszane odczucia i dlatego też radzę, by w miarę własnych możliwości sprawdzić samemu, czy historia Hirokiego warta będzie Waszego czasu.
Kod do recenzji otrzymałem od wydawcy gry.