Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin (PS5)

Gdy pojawiły się pierwsze plotki sugerujące, że dostaniemy połączenie soulslike’a i marki Final Fantasy zacierałem ręce jak mało kto. Stranger of Paradise jawiło się jako spełnienie moich marzeń, a osadzenie akcji przed wydarzeniami z pierwszego Final Fantasy dawało ogromne pole do popisu. Potem przyszedł zwiastun, wraz z nim Chaos i morze memów, które uczyniły z tej produkcji pośmiewisko jeszcze przed premierą. Coś jednak mi mówiło, że Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin może zaskoczyć.

I tak właśnie się stało.

Przed premierą nie oglądałem zwiastunów, unikałem głupich dyskusji w mediach społecznościowych, które zamykały się w głupim powtarzaniem memów. Ufałem na tyle ekipie Team Ninja, której część pracowała nad dwiema odsłonami Nioh, że postanowiłem wejść w grę w ciemno. Po kilkudziesięciu godzinach, zaliczeniu wszystkich zadań i splatynowaniu gry, gdybym miał w krótkim zdaniu opisać Stranger of Paradise, zrobiłbym to słowami:

Wyjątkowo brzydka, mająca problem z płynnością rozgrywki, jednak niesamowicie wciągająca z bogatym systemem walki zgrabnie zbudowanym na fundamencie Nioh.

Podobnie jak w obu odsłonach wyżej wspomnianej wersji, nie w historii tkwi siła tego tytułu, choć uczciwie muszę przyznać, że jest ona w Stranger of Paradise zaskakująco dobra. Jeśli więc na bazie internetowych memów skreśliliście produkcję Square z tego powodu, to poczujecie się miło zaskoczeni, choć zalecam uzbroić się w dawkę cierpliwości — wszystko w tej grze nabiera sensu dopiero na sam koniec.

Główny bohater, Jack Garland, trafia do świata z jedną misją — pokonać Chaos. Czym jest, jak to zrobić — nie wie. Poza jego pojęciem jest także fakt, dlaczego tak bardzo mu na tym zależy. I szczerze powiedziawszy, przez większość gry ma to absolutnie gdzieś, podobnie jak motywy adwersarzy, których spotyka, czemu daje nieraz do zrozumienia, skracając ich monologi do minimum. Pewna samoświadomość produkcji wydaje się pozornie głupia, ale sensownie uzupełnia całą historię, gdy dotrzemy do jej końca. Scenek przerywnikowych jest tu dużo mniej niż w klasycznych jRPG-ach, nawet mniej niż w serii Nioh. Niby to szczegół, jednak uważam ten aspekt za zmarnowany potencjał, mając na uwadze, że zarówno opening, jak i zakończenie trzymają poziom lepszych animacji spod skrzydeł Visual Works.

Niemniej, to rozgrywka stanowi główną oś tej produkcji i sprawia, że chce się z nią spędzać czas. Podstawy są podobne do wspomnianych wcześniej obu produkcji Team Ninja z tą różnicą, że nie biegamy sami, tylko ciągle towarzyszy nam dwójka bohaterów, którym, podobnie jak i sobie, możemy zmieniać klasy postaci. Jednak różnica jest taka, że każdy z nich ma ich do wyboru kilka, my za to możemy wybierać z puli ponad dwudziestu klas. Większość znać możecie z wcześniejszych odsłon serii Final Fantasy, choć jest też parę nowych, które zaskakująco dobrze wpisują się w całość. Klasy postaci to największa różnica względem Nioh. Nie mamy tutaj klasycznych poziomów bohatera, zamiast tego ulepszamy wspomniane klasy. Najwięcej doświadczenia zbiera ta, której używamy, jednak by zaoszczędzić nam czasu na grindowanie, dodane też bardzo dobre rozwiązane. Mianowicie części ekwipunku mogą mieć przypisaną procentową synergię do danego zawodu, po wyekwipowaniu otrzymuje ona odpowiedni mniej (ale nadal coś tam wpada) punktów doświadczenia, co pozwala na równoległe ulepszanie kilku klas.

Jack nie certoli się z przeciwnikami.

W trakcie walki również widać różnice w porównaniu do innych gier soulslike. Rozgrywka jest bardziej dynamiczna, opiera się nie tylko o punkty wytrzymałości, ale także punkty magii, które wykorzystujemy do czarów i ataków specjalnych. W trakcie walki możemy poprosić naszych towarzyszy, korzystając z przycisków kierunkowych, o wykonanie specjalnego ataku. Normalnie za ich działanie odpowiada SI i powiem, że nie wypada źle.

Podobnie jak w Nioh gra została podzielona na plansze, które odblokowują się wraz z postępami fabularnymi oraz odkrywaniem sekretnych dzienników w wybranych lokacjach. Po zaliczeniu pierwszy raz historii w Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin odblokowuje się wyższy poziom trudności oraz opcja wykorzystywania Animy do podnoszenia poziomu danej misji. Im wyższy, tym więcej nagród odblokujemy po jej zaliczeniu. Ostrzegam jednak, że zalecany poziom postaci nie jest podawany bez powodu. Rzucenia się na przeciwników wysoko poza naszym zasięgiem nie jest najlepszym pomysłem, nawet jeśli samą walkę opanowaliśmy wyjątkowo dobrze.

Nie da się przejść obojętnie obok ogromnego słonia w pomieszczeniu, czyli warstwy technicznej. Stranger of Paradise wygląda jak gra żywcem wyjęta z ery PlayStation 3. Nie dość, że grafika jest, delikatnie mówiąc, mało imponująca, to jeszcze gra cierpi na notoryczne spadki płynności, niezależnie od trybu graficznego. Stawiając na rozdzielczość, nie dostajemy nawet stałych 30 klatek na sekundę. Decydując się na tryb wydajności, na PS5 obraz renderowany jest w 1080p i docelowych 60 fpsach, ale rzadko kiedy osiąga tak wysokie i przede wszystkim stałe wartości. Do tego trzeba dołożyć fakt, że większość lokacji jest za ciemna i rzadko kiedy coś w nich widać (choć to poprawiono w ostatniej łatce). HDR w niczym nie pomaga, podnoszenie jasności także. O ile nie spodziewałem się killera graficznego, tak jednak trzy poziomy gorzej od Nioh na bazowym PS4 to jest przesada.

Tyle dobrze, że nie zawodzi ścieżka dźwiękowa, która w większości opiera się na remiksach i aranżacjach wybranych utworów z głównych, numerowanych odsłon serii Final Fantasy. Choć podczas rozgrywki z uwagi na dziwny miks kanałów, muzyka jest często niesłyszalna, tak odsłuchanie utworów poza grą pozwala docenić twórczość Naoshiego Mizuty.

Jako hołd serii na 35-lecie Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin sprawdza się zaskakująco dobrze. Jako soulslike gra także wypada nadzwyczajnie pozytywnie. Fabularnie mamy także do czynienia z przyjemną niespodzianką. Nie dowozi jedynie warstwa techniczna (niezależnie od platformy), więc mam nadzieję, że Square i Team Ninja nie porzucą wsparcia technicznego (trzy dodatki dostaniemy na pewno) i kolejne aktualizacje skupią się przede wszystkim na stabilizacji płynności rozgrywki oraz jakości grafiki.

W ostatecznym rachunku polecam zagrać w Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin. To gra znaczne lepsza, niż mówi się o niej w mainstreamowych mediach. Dla mnie to mocny kandydat do czarnego konia 2022 roku.

Podziel się:
Paweł Musiolik
Paweł Musiolik

Przez lata prowadziłem serwis PS3Site.pl/PSSite.com. Aktualnie znajdziecie mnie gościnnie m.in. na Gry-Online.pl i dziale rozrywkowym Allegro.

Artykuły: 86

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *