Front Mission jest jedną z tych marek, która poza granicami Japonii pojawiła się dopiero po kilku latach od jej debiutu. Pierwsza odsłona serii, która debiutowała w 1995 roku na konsoli SNES nigdy nie została wydana po angielsku. Gracze latami musieli posiłkować się fanowskim tłumaczeniem lub zagrywać się w odświeżoną wersję na przenośnej konsoli Nintendo DS.
Dlatego zapowiedź wydania zbudowanego od podstaw remake’u Front Mission była miłym zaskoczeniem, nawet mimo faktu, że Front Mission 1st przez kilka miesięcy było tytułem na wyłączność konsoli Nintendo Switch. Jak to z grami Forever Entertainment bywa, warto jednak czekać na późniejsze porty wydawane na komputerach i reszcie konsol.
Ekipa odpowiedzialna za remake na tapet wzięła nie oryginał ze SNES-a, a wydany w 2003 roku port, który do podstawowej kampanii dołożył drugą, związaną z frakcją USN. Od siebie dołożono sporo zmian QOL, odświeżono oprawę wizualną oraz skomponowano nową wersję ścieżki dźwiękowej. To, co warto podkreślić, że większość zmian (poza oprawę wizualną) możemy po prostu wyłączyć. Choć nie wiem, kto miałby rezygnować z nowej kamery, która daje lepsze pole widzenia czy z dodatkowych statystyk, które możemy wyświetlić, sprawdzając wrogiego lub swojego wanzera. Ze wszystkim zmian wprowadzonych przez dewelopera, brakuje mi rzeczy nad wyraz trywialnej — opcji przełączania w menusach odpowiedzialnych za zarządzanie mechami przyciskami L1 i R1, by przeskakiwać do następnej postaci. Każdorazowo musimy cofać nasz wybór ręcznie, więc przy składaniu wanzera lub zmienianiu jego wyposażenia musimy się sporo naklikać. A gdy przyjdzie nam zarządzać zespołem 20 pilotów, proces wymiany ekwipunku trwa czasami pół godziny.
Główna oś rozgrywki nie zestarzała się za bardzo. Zanim przejdziemy do rozgrywania starć, eksplorujemy poszczególne lokacje za pomocą prostych menusów. Przygotowanie pilotów i ich maszyn do misji szybko staje się automatyczną czynnością, która odbębniamy, by jak najszybciej przejść do rozgrywania kolejnych starć na mapie taktycznej. Tu rozgrywka nabiera więcej kolorytów i głębi taktycznej. Poruszamy się po kafelkach, jak w wielu sRPG-ach, a gdy dojdzie do starcia, każda z części Wanzera ma swoje punkty życia. Jej zniszczenie obniża zdolności bojowe rywali lub nasze. Wraz z postępami w grze i rozwijaniem pilotów, zyskujemy możliwość nauczenia się specjalnych umiejętności, które pomogą nam na polu walki.
Podczas pierwszego przejścia gry, poziom trudności jest znacząco wyśrubowany, zwłaszcza jeśli nigdy nie mieliśmy do czynienia z serią Front Mission. RNG w tej produkcji jest brutalne i każda pomyłka kosztuje nas nierzadko przegrane starcie. Z jednej strony ryzyko porażki możemy zminimalizować, wykupując lepsze wyposażenie i broń dla naszych wanzerów, z drugiej — zdarzało się, że nawet 99% szans na trafienie skutkowało niecelnym atakiem oraz kontrą, która niszczyła korpus mecha, doprowadzając do jego zniszczenia. Dlatego też muszę pochwalić deweloperów za zaimplementowanie opcje zapisywania gry w dowolnym momencie. Tzw. savescumming nie jest tak efektywny, jak w grach, które oferują opcje szybkiego zapisu i błyskawicznego wczytania stanu gry, da się jednak dzięki temu nieco nad RNG zapanować.
Największy skok zaliczyła oprawa wizualna. Z dwuwymiarowych sprite’ów przeszliśmy w pełny trójwymiar. Zyskały na tym mechy oraz niektóre lokacje. Kosztem, jaki musieliśmy zapłacić, jest kompletnie inny klimat i zmieniona stylistyka, która znacząco odchodzi od lekko mrocznego industrializmu. Nie jest to coś, co kompletnie pozbawia radości z obcowania z grą, jednak osoby znające oryginał mogą kręcić nosem na remake od polskiego studia. Odświeżono też ścieżkę dźwiękową, dając nam jednocześnie wybór między odtwarzaniem oryginalnego brzmienia utworów, co oczywiście doceniam.
Nie ukrywam, że remake’i wydawane przez Forever Entertainment najlepiej wziąć na przeczekanie i nie ogrywać ich od razu po premierze na Switchu. Raz, że konsola nie grzeszy mocą, przez co gry wyglądają tak sobie i często gubią klatki, a dwa — kolejne miesiące łatania błędów i wprowadzanie zmian oczekiwanych przez społeczność wychodzi z korzyścią dla osób, które ostatecznie kupię grę na PC, konsolach Sony lub Microsoftu. Nie inaczej jest w tym wypadku. Gdybym ogrywał wersję na Switcha, pewno kręciłbym mocno nosem. A tak, mimo pewnych problemów z trofeami (już połatanych), nie bardzo miałem do czego się doczepić pod względem technicznym. Remake swoje braki ma, jak już pisałem, jednak dla osób, które nie miały do czynienia z pierwszą odsłoną serii Front Mission i chciałyby zacząć swoją przygodę z serią, nie ma lepszego (legalnego) rozwiązania.
Kod do recenzji dostarczyła firma Forever Entertainment.