Gdyby ktoś mnie zapytał, co wyjdzie z połączenia Minecrafta i Diablo, odpowiedziałbym, że nic szczególnego. Zapowiadana kilkanaście miesięcy temu produkcja od początku wywoływała poruszenie. Z jednej strony uniwersalny gatunek hack 'n’ slash, do którego na upartego da się wepchnąć wszystko i przy odrobinie szczęścia uda się zrobić przyjemną grę. Z drugiej strony Minecraft. Potężna marka, jedna z najbardziej rozpoznawalnych wśród… wszystkich grach. Na papierze to musiało się udać. Udało się. Jako-tako.
Choć nie wiem, czy nie lepiej będzie tu pasować – byle jako.
Minecraft Dungeons jest idealną grą, jeśli szukacie czegoś do pogrania z własnym dzieckiem. Praktycznie nieistniejący próg wejścia, bardzo niski poziom trudności, przyjemna dla oka oprawa wizualna i dobrze zrobiona polska wersja. Dzięki temu wasz dzieciak nie poczuje się przytłoczony ogromem systemów czających się w normalnych grach tego gatunku. Jeśli jednak zapragniecie, jak chociażby ja, wypróbować samemu przygodę w klockowym świecie, to przygotujcie mocną kawę, yerbę, czarną herbatę czy cokolwiek innego, co nie pozwoli wam zasnąć w trakcie gry.
Wydawać by się mogło, że stworzenie kompetentnego hack 'n’ slasha nie jest przesadnie trudne. Jest na kim się wzorować, gracze podchodzą do mniejszych produkcji przyjaźniej, a w przypadku Microsoftu swoje robi także usługa Game Pass, gdzie za 4 złote zyskujemy miesięczny dostęp do katalogu gier, także premier. Niska cena powinna więc działać na korzyść Minecrafta Dungeons, ale w moim przypadku tak nie było. Nie to, że tych czterech złotych żałuję, ale drugi raz bym tyle na ten tytuł nie wydał. Z produkcji Mojang bije po prostu absolutna bylejakość. Dawno nie grałem w grę, o której istnieniu zapomniałem po paru dniach od ukończenia (czego świadectwem jest też ten tekst, który gdzieś mi zniknął za pajęczyną i powstaje dopiero dzisiaj).
Rdzeń gry jest po prostu płytki. Zdobywane poziomy znaczą niewiele. Dostajemy za nie jedynie punkty, które potem możemy wydawać na ulepszanie specjalnych zdolności danej broni. Im rzadszy oręż, tym więcej (maksymalnie 3) możemy ich wybrać. Tyle dobrze, że po zniszczeniu przedmiotu, punkty wracają do zdobytej puli. Klas postaci – żadnych. Co w teorii byłoby jakimś tam plusem, gdyby gra oferowała jakikolwiek rozwój postaci. Tego nie ma i cała gra kręci się wokół zdobywania coraz to lepszych (wyższych poziomem) przedmiotów. Te opisywane są przez skąpe statystyki, więc ostatecznie nie ma większego znaczenia, czym bijemy, co na siebie włożymy i z jakich artefaktów skorzystamy. Kasę zbieramy tylko po to, by wydawać ją u dwóch kupców na losowy ekwipunek. Dziwaczny pomysł.
Na niekorzyść gry działa także jej długość. Całość kończymy w 4 godziny (mniej więcej). Nie byłoby to problemem, gdybyśmy mieli co robić po ukończeniu kampanii. Tak niestety nie jest, gdyż czekają na nas tylko wyższe poziomy trudności, różniące się tym, że… jest nieco trudniej i leci nieco lepszy sprzęt. Lokacje, mimo że miały być w jakimś stopniu generowane losowo, są praktycznie takie same za każdym razem. Mógłbym też doczepić się samej historii, bo głębi w niej nie ma żadnej, ale mimo wszystko – z tym gatunkiem nie spędza się czasu, by poznawać ambitne opowieści.
Zastanawiacie się więc, czy jest coś, na czym nie da się wieszać psów. Cóż – styl graficzny, który jest po prostu Minecraftowy. Gra zgrabnie z niego korzysta, oferując sporą różnorodność lokacji. Szkoda tylko, że nie pokuszono się o żadną destrukcję otoczenia. Niszczyć możemy jedynie dzbanki, z których wypada waluta w grze. Co jest wyjątkowo dziwne. Minecraft słynie z dowolności kreacji świata, a tutaj nawet beczki nie można rozwalić.
Jeśli ktoś uważa, że wydatek czterech złotych za dostęp do Game Passa i tym samym Minecraft Dungeons to dobra oferta, to nie będę się z nim kłócić. W tym wypadku warto sobie zadać pytanie – czy nie żal nam czasu, jaki poświęcimy tej grze. Na rynku jest mnóstwo lepszych tytułów, w które warto zagrać. Jedyną rozsądną opcją jest kupno gry, by grać wspólnie ze swoim dzieciakiem. Innej opcji nie widzę.