Seria Ys jest jedną ze starszych w świecie japońskich RPG-ów. Jej korzenie sięgają końcówki lat 80. ubiegłego wieku, więc w domu starców produkcje Nihon Falcom mogą spokojnie rozsiąść się obok Dragon Questa i Final Fantasy. Przez lata seria przechodziła ewolucję w rozgrywce, skakała między platformami, konsolami i deweloperami tworzącymi kolejne odsłony, nierzadko zastępujące wcześniej wydane, numerowane kontynuacje. Dlaczego o tym wspominam? Ys: Memories of Celceta, które pierwotnie wyszło na PlayStation Vitę w 2013 roku, zastępuje wydane wcześniej dwie odsłony Ys IV – Mask of the Sun oraz Dawn of Ys.
Bez większego zgłębiania się w historię serii, bo też nie jestem odpowiednią osobą do tego (Memories od Celceta jest jedyną odsłoną, w którą zagrałem do tej pory), przejdę lekko niezgrabnie do samego portu (wybaczcie, remasterem tego nie da się nazwać) z handhelda, na stacjonarkę Sony. Siedem lat w branży gier to wyjątkowo dużo czasu. Dla mniejszych deweloperów ten czas jest jednak bez znaczenia. Nadal operują na skromnych budżetach, siedzą w swojej niszy i dobrze się w niej czują. Opis idealnie pasuje do Nihon Falcom, które nie szaleje z budżetami, opiera się na sprawdzonych schematach i dostarcza produkcje zapewniające wysoką grywalność, przy których jednak nieco zgrzytamy zębami, oceniając oprawę wizualną. Tak też jest z Ys: Memories of Celceta, które już na Vicie wyglądało jakotako, a na PS4 jeszcze bardziej widać oszczędności w praktycznie każdym aspekcie produkcji.
Ys: Memories of Celceta, zanim trafiło na PS4, dostępny był także na PC-tach, więc to nie jest debiut poza przenośnym sprzętem. Gdy popatrzycie na zrzuty z gry, to zauważycie, że im mniejszy ekran, na którym oglądamy rozgrywkę, tym bardziej grafika broni się przed oceną. Sam niestety grałem już na telewizorze 4K i nawet mimo najszczerszych chęci nie byłem w stanie zignorować tego, że tytuł Nihon Falcom wygląda po prostu słabo. W stosunku do wersji z Vity podniesiono renderowaną rozdzielczość, z czego skorzystały także tekstury. Choć niestety, są one nietknięte, przez co całość wygląda wyjątkowo słabo, zwłaszcza w połączeniu z prostymi modelami w świecie gry. Co gorsza, Ys: Memories of Celceta ma problemy z utrzymaniem płynnej rozgrywki i zdarzają się jej chrupnięcia w niektórych lokacjach, a czasem nawet poważne spadki do poziomu kilkunastu FPS-ów.
Na szczęście oprawa wizualna jest tak naprawdę jedynym problemem tej produkcji. Cała reszta po prostu broni się nawet po upływie siedmiu lat od premiery. Seria Ys od kilku odsłon stawia na bycie RPG-iem akcji, z walką prowadzoną w czasie rzeczywistym. Po zwiedzanych lokacjach widzimy krążące potwory, możemy je dowolnie atakować, korzystając z podstawowych ataków oraz umiejętności specjalnych. W naszym repertuarze ruchów są także uniki oraz bloki, które wykonane w odpowiednim momencie pozwalają albo zwolnić na chwilę czas, albo wyprowadzić kontrę. Po naładowaniu odpowiedniej ilości paska możemy korzystać z umiejętności specjalnych (ich siła rośnie wraz z wykorzystywaniem) oraz potężnego ataku. W trakcie eksploracji towarzyszy nam maksymalnie dwójka postaci, między którymi możemy dowolnie się zmieniać. Za to w samych lokacjach nie tylko o walkę chodzi – zbieramy też na potęgę różny śmiecie, z których potem możemy tworzyć przedmioty lub ulepszać nasz oręż, nadając specjalne właściwości.
W porównaniu do wielu typowych jRPG-ów akcji Ys: Memories of Celceta jest wyjątkowo dynamiczne, przez co czasami kamera nie nadąża za akcją. W jakimś stopniu mamy zapewnioną nad nią kontrolę, ale w ferworze walki łatwo jest zapomnieć o pilnowaniu odpowiedniego ustawienia. Tyle dobrze, że zasłanianie pola widzenia teksturami ściany jest rzadkością. Na pewno na padzie gra się wygodniej, aniżeli robiło się to na Vicie. Nie mamy komend wydawanych za pomocą dotykowego panelu (w przenośnej wersji było to dorzucone na siłę, byleby coś z tym zrobić). Tutaj ruszamy analogiem, wybierając między dwoma ustawieniami zespołu – atak lub defensywa skupiona na unikaniu walki.
Prawie siedmioletnia przerwa między moim pierwszym kontaktem z grą, a sprawdzeniem wersji na PS4, wzbogacona o lata doświadczenia z różnymi grami sprawiły, że nieco łagodniej podchodzę do kwestii oprawy dźwiękowej, na którą narzekałem lata temu. Nadal nie uważam, że kompozycje w Ys: Memories of Celceta są czymś wspaniałym. Po prostu pasują do charakteru rozgrywki, gdzie przez większość czasu jesteśmy w ruchu. Ot, dynamiczne, ale podobne do siebie melodie przypominające erę 16-bitoych RPG-ów ze SNES-a. Względem wydania na Vitę różnicą jest opcja włączenia oryginalnej – japońskiej – ścieżki dźwiękowej. Nie uważam jednak, by gra miała na tym zyskać.
No dobra, rozgrywka rozgrywką, a co z historią? Przecież to jRPG z krwi i kości, a japońskie gry słyną z tego elementu. Z Ys: Memories of Celceta nie jest inaczej, choć historia należy do lekko oklepanych. Główny protagonista serii – Adol Christin – to młody podróżnik-odkrywca, z ogromną ciekawością poznający kolejne wycinki świata. W tej odsłonie poznajemy go w momencie, w którym traci pamięć, a gubernator miasta, w którym zaczynamy, zleca nam opisanie nieprzebranych lasów Celcety. Towarzyszący nam jegomość – Duren – uznaje, że to dobry sposób, by odzyskać utraconą pamięć. Oklepane, choć z pewnymi zwrotami akcji, które gdzieś tam skradają się przez większość gry. Historię w grze odebrałem nieco inaczej przy drugim podejściu, ale nadal uważam, że jest wystarczająco dobra, by nas przyciągnąć. Trochę szkoda, że sama gra kończy się po niecałych 20 godzinach, bo gdy robi się interesująco, to okazuje się, że za rogiem czai się ostatni boss.
Jeśli więc nie mieliście kontaktu z Ys: Memories of Celceta, to w tej cenie, jaką przyjdzie nam zapłacić za grę (~160 złotych), uważam, że warto grę kupić. Osoby, które uwielbiają maksować gry, będą zadowolone z opcji Nowej Gry+, która pozwala zebrać pozostałe przedmioty oraz stoczyć pojedynek z najsilniejszym przeciwnikiem w grze. A co z tymi, którzy w tego Ysa grali na Vicie? Musicie sobie odpowiedzieć, czy jest wam potrzebny kolejny kontakt z tym tytułem. W moim odczuciu usprawnienia graficzne mogły pójść znacznie dalej niż poprawiona rozdzielczość, co rzutuje na ogólny odbiór gry u kogoś, kto nie jest przyzwyczajony do niszowych produkcji z Kraju Kwitnącej Wiśni.