Nie ukrywam, że kusiło mnie, by po prostu przekopiować swoją recenzję Crimsonland w wersji na PlayStation 4 sprzed siedmiu lat. Trzeba jednak zachować resztki szacunku do samego siebie i z tekstem zmierzyć się raz jeszcze. Jeśli jednak uznacie, że moja opinia sprzed kilku lat Wam wystarczy – nie będę na to narzekał. Siłą rzeczy, produkcja w niczym się nie zmieniła i wydanie na PlayStation 5 może się tak naprawdę pochwalić jedynie nieco lepszą oprawą wizualną (o ile w wypadku tej produkcji możemy o niej mówić) oraz stabilniejszą rozgrywką przy największych zadymach.
Crimsonland zadebiutowało w 2003 roku na pecetach i, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, zdobyło spore grono wiernych fanów. Ci ucieszyli się, gdy gra trafiła na PlayStation 4, a nieco później także na Vitę i PlayStation 3. W 2021 roku doczekaliśmy się kolejnego portu, tym razem na PS5, które dzięki swojej ogromnej mocy pozwoliło na odpalenie gry w 4K, 60 klatkach na sekundę, ze zwiększoną liczbą obiektów na ekranie. No i z super szybkim wczytywaniem poziomów… No dobra, trochę się wyzłośliwiam. Jeśli rzuciliście okiem na zrzuty z gry, to widzicie, że nie imponuje ona oprawę wizualną. Jeden poziom pozbawiony jakichkolwiek obiektów i proste sylwetki przeciwników, którym poskąpiono na animacji.
Gdyby nie to, że posiadacze wydania z PS4 mogli za darmo pobrać edycję przygotowaną z myślą o PS5, to nawet nie myślałbym o odpaleniu tego tytułu. Lubię gatunek twin-stick shooterów, więc uznałem, że nic, poza kilkudziesięcioma minutami, nie stracę. Podstawowym trybem gry jest Quest, w którym przechodzimy kolejne poziomy, różniące się jedynie ilością i rodzajem przeciwników. Gra co prawda skrywa parę innych, ale nie ma sensu zaczynanie zabawy, ignorując kampanię, gdyż w niej odblokowujemy kolejne bronie i perki pozwalające wzmocnić naszą postać. Celem każdej z misji jest wystrzelanie każdego stwora, który pojawia się na mapie. Począwszy od prostych jednostrzałowców przez wymagających nieco dłuższego męczenia, aż po kreatury, które zabijają nas w mgnieniu oka.
Arsenał broni jest pozornie bogaty, choć gdy przyjrzymy się mu bliżej, zauważymy, że większość to tak naprawdę ten sam sprzęt, do którego dodano opcję strzelania z rozbryzgiem lub w podobnym stylu co karabin snajperski. Nie ma co prawda jednoznacznie najlepszej broni. Dużo łatwiej wytypować te, które się nie sprawdzają – wszelakie rakiety (również te samonaprowadzające) czy podstawowe karabinki. Mając na uwadze fakt, że kreatury uwielbiają się grupować w gonitwie za naszym ciałem, najlepiej wypada broń oferująca rozbryzg (wszelakie strzelby) albo zadająca obrażenia obszarowe. Swoje robią także perki, które podnoszą zdolności bojowe naszego bohatera. Tutaj podobnie jak w przypadku broni palnej, nie możemy liczyć na zbyt dużą inwencję twórczą. Ot, szybciej strzelamy, zadajemy więcej obrażeń czy spowalniamy czas. Całości dopełniają pojawiające się losowo po zabiciu wroga tymczasowe bonusy.
Crimsonland w starciu z rzeczywistością roku pańskiego 2021 wychodzi mocno poturbowane. Gra po prostu nie oferuje niczego, z czym nie mielibyśmy do czynienia dziesiątki razy. Jako skansen, który pozwoli nam zerknąć do czasów słusznie minionych, sprawdza się na chwilę. Na dłuższą metę mamy na rynku tyle znacznie lepszych produkcji w gatunku twin-stick shooterów, że produkcja studia 10tons Ltd. wypada wyjątkowo blado w praktycznie każdym aspekcie. No, może poza ścieżką dźwiękową, o ile jesteście fanami ostrzejszych riffów gitarowych oraz opcją kooperacji dla czterech graczy. Bądźmy jednak z sobą szczerzy – raczej nie namówicie trzech osób, by grały z Wami w Crimsonland na PS5.