- Platformy: PS2, Gamecube
- Data premiery: 29 listopada 2002
- Deweloper: Equinoxe Digital Entertainment/Check Six Studios
- Wydawca: Universal Interactive Studio
- Średnia na Metacritic: 56/100
Przepraszam. Sam siebie. Nie sądziłem, że po męce z Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex wpakuję się w jeszcze gorsze bagno. Duet deweloperski Equinoxe Digital Entertainment i Check Six Studios stworzył potworka, przy którym wspomniany wyżej Crash jawi się jako szczyt w dziedzinie trójwymiarowych platformówek.
Spyro: Enter the Dragonfly jest po prostu złą grą. Zawodzi w niej wszystko to, co powinno leżeć u podstaw dobrej, trójwymiarowej platformówki. Nie dowożą również pozostałe elementy, co daje nam zdecydowanie najgorszą produkcję z serii Spyro the Dragon i jedną z gorszych gier w całej bibliotece PS2 (wyłączając z tego całą gamę shovelware’u).

Podobnie jak wydane rok wcześniej Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex, debiut Spyro na PlayStation 2 i GameCubie naznaczony był nieudolną kopią wcześniej wydanej produkcji. Twórcy, nowicjusze tak na marginesie, nie bardzo wiedzieli, co zrobić z nową odsłoną Spyro. Pomysłów co prawda mieli dużo, jednak żadnego z nich nie udało się zrealizować i całą produkcję na prędko sklejano z poszczególnych, niedokończonych elementów. Efekt? Nudna, zabugowana i odtwórcza gra, gdzie nawet historia jest zlepkiem głupich pomysłów.
Akcja Spyro: Enter the Dragonfly dzieje się bezpośrednio po Spyro: Year of the Dragon. Nasz bohater szykuje się do rytuału przejścia nowych smoków, które wykluły się z ratowanych w poprzedniczce jaj. Znikąd pojawia się Ripto chcąc ukraść smokom towarzyszące im ważki. Zaklęcie jednak nie wychodzi, towarzysze smoków zostają rozrzuceni po różnych światach i naszym zadaniem jest uratowanej smoczej braci. I fabuła w tym momencie się kończy. Na moment wraca jeszcze Bianka, ale po pierwszych 5 minutach gry nigdy jej już nie widzimy. Podobnie jak Moneybags, którego spotykamy na jednym poziomie i nigdy więcej. Chaos w historii bezpośrednio związany jest z chaosem w produkcji gry i faktem, że kilka osób za nią odpowiedzialnych miało swoje pomysły na historię, a gdy terminy zaczęły gonić, sklejono całość na kawałku gumy do żucia i wypuszczono do sklepów.


Rozgrywka wypada niewiele lepiej. Repertuar ruchów Spyro nie uległ zmianie. Jedyną nowością, absolutnie głupią w moim odczuciu, jest dorzucenie mu z jakiegoś powodu trzech dodatkowych elementów przy zianiu ogniem. Mamy więc „zianie” lodem, wyładowaniami elektrycznymi i bąblami wody, które przydatne są wyłącznie do łapania części ważek. Nie dość, że pomysł w ogóle nie broni się podczas rozgrywki, tak fabularnie jest jeszcze głupszy. Przede wszystkim, nijak jest to wyjaśnione, dlaczego Spyro akurat nabrał właśnie takich mocy.
Bardzo słabo wypadają lokacje w grze. Mamy jeden, dosyć duży hub, w którym poziomy możemy odblokować po uzyskaniu odpowiedniej mocy Spyro. Oprócz wspomnianego huba startowego czeka na nas tylko osiem poziomów. Owszem, są one dwa-trzy razy większe niż te z ery PS1, jednak to wcale nie jest ich zaleta. Pod względem designu leżą, są wyjątkowo nudne i pozbawione charakterystycznych punktów odniesienia. Brakuje w nich także umiejętnego zapętlenia i jeśli zdarzy nam się minąć jakiś skarb lub ważkę, musimy przebiegać cały poziom od początku.

Spyro: Enter the Dragonfly kompletnie niedomaga w aspekcie rozgrywki. Nasz bohater na ruchy reaguje z wyraźnym opóźnieniem, jest zwrotny niczym zepsuty czołg. Sparx ma problemy z podnoszeniem skarbów i najlepiej w nie wbiegać, ale nie w trakcie szarży, bo często zdarzało się tak, że po rozwaleniu skrzyni, klejnot wypadał i Spyro go po prostu nie podnosił, więc ten sobie leżał zapomniany, a ja później biegałem po poziomie, kombinując, gdzie mogłem coś pominąć. Skakanie? Często jest tak, że w teorii powinniśmy gdzieś bez problemu wskoczyć lub dolecieć, jednak geometria poziomu z jakiegoś powodu nie współgra z detekcją kolizji i spadałem w przepaść. To, ile razy w trakcie szarży przywaliłem o niewidoczny obiekt, w pewnym momencie stało się dla mnie niepoliczalne. Ta gra jest po prostu jednym wielkim zbiorowiskiem błędów, rzeczy zrobionych po łebkach i wrzuconych, byleby dokończyć projekt.
Nawet muzyka, która w tej serii do tej pory była melodyjna i dopasowana, w Spyro: Enter the Dragonfly po prostu, mówiąc kolokwialnie, ssie. Ciężko winić kompozytorów, którzy, jak mogę się tylko domyślać, widząc, co dzieje się z projektem, odwalili swoje absolutne minimum, oddając to, co im wpadło do głowy w trakcie przerwy na papierosa.


Czy jest mi szkoda Spyro: Enter the Dragonfly? Trochę tak. Śledząc dokładnie historie o problemach z produkcją gry, widziałem, że pewien zbitek pomysłów w głowach niedoświadczonych ludzi się rodził i coś przyjemnego z tej produkcji mogło się wykluć. Fakty są jednak takie, że produkt końcowy wyszedł im okropny i absolutnie nie dziwi mnie opinia tej gry wśród społeczności kupionej wokół serii Spyro the Dragon. Jeśli kiedyś będziecie się zastanawiać, czy warto dać grze szansę, to porzućcie te plany i pograjcie w cokolwiek innego.