Shadow Warrior 2 jest idealnym przykładem, że lepsze jest wrogiem dobrego i ślepa pogoń za panującymi w momencie procesu tworzenia gry trendami nie zawsze wychodzi danej produkcji na dobre. Nawet jeśli zaliczy ona sprzedaż znacznie przewyższającą poprzednika. Flying Wild Hog zabierając się za kontynuację nowych przygód Lo Wanga nie chciała odcinać kuponów i postanowiło spojrzeć w kierunku popularnych strzelanek nastawionych na zbieranie lootu. Efekt jest taki, że dostaliśmy bardzo ubogiego kuzyna serii Borderlands, w którym poza strzelaniem wszystko jest jakieś wyjątkowo nijakie.
Gdy studio Flying Wild Hog wypuszczało na rynek pierwszego Shadow Warriora podchodziłem do tego wyjątkowo chłodno. Z uwagi na to, że pierwszego PC-ta dorobiłem się dopiero na początku gimnazjum, w oryginalną wersję nie miałem okazji zagrać. Ostatecznie jednak po premierze wydania na PS4 skusiłem się i produkcja przypadła mi wyjątkowo do gustu. Prosta fabuła, która nie boi się korzystać z prostego języka. Do tego satysfakcjonujące strzelanie zmiksowane z walką wręcz i korzystaniem z magii. Hitowym tytułem bym Shadow Warrior nie nazwał, ale solidną grą jak najbardziej. Więc gdy zapowiedziano kontynuację, zacierałem ręce. Po czym zobaczyłem, że deweloperzy postanowili kompletnie zmienić gatunek i ze zwykłej strzelanki pójść w kierunku wykastrowanego looter shootera w pseudootwartym świecie.
Dlatego też w Shadow Warrior 2 zagrałem dopiero w tym roku, dwa lata po tym, jak zakupiłem grę w którejś z promocji. Nie powiem, że mnie ciągnęło, ale gdy postanowiłem zacząć na poważnie nadrabiać zakupione w PS Store gry, tytuł od Flying Wild Hog był jednym z pierwszych. I już po uruchomieniu gry przyszedł pierwszy zawód. Gra wygląda mocno średnio, działa w 30 klatkach na sekundę, nie oferuje żadnego wsparcia dla PS4 Pro i obsługi technologii HDR. Atakuje także wszelakimi możliwymi efektami graficznymi, w tym znienawidzoną przeze mnie aberracją chromatyczną, którą na szczęście można wyłączyć w menu. Nie ukrywam, że rozpieściły mnie tytuły wykorzystujące dodatkową moc PS4 Pro i przeszkadza mi niższa rozdzielczość w wielu produkcjach. Pół biedy, gdy za standardową rozdzielczością 1080p stoi 60 klatek na sekundę (jak w Nioh 2). Tutaj ani 60 fpsów, ani sensownej rozdzielczości.
Penisy, wulgaryzmy i mnóstwo krwi
Podobnie jak pierwsza odsłona, Shadow Warrior 2 przepełnione jest obscenicznym, krążącym wokół męskich narządów rozrodczych humorem. Lo Wang jest stereotypowym do bólu macho, który gdziekolwiek by się nie pojawiał, swoim luźnym podejściem szokuje każdego. Odzywki, które zazwyczaj latają w zamkniętym gronie facetów, tutaj zajmują 90% czasu antenowego. Na szczęście nie jest to wpychane na siłę, gdyż cała gra utrzymana jest w takim tonie. Scenarzyści ponownie zaserwowali nam miks świata rzeczywistego, mitycznego i duchowego. Początkowa – prosta z pozoru misja – szybko przeradza się kolejny raz w stereotypowe ratowanie świata przed demonami. Współpracując z tymi, których wcześniej Wang z wielką przyjemnością wydymał.
Za obscenicznym językiem idą obrazy. Gra jest brutalna. Krew leje się hektolitrami, a rozczłonkowane ciała to chleb powszedni. Cieszy, że studio Flying Wild Hog nie zrezygnowało z tego aspektu, poprawiając go w porównaniu do poprzedniczki. Walka wręcz nadal satysfakcjonuje. Strzelanie poprawiono na tyle, że traktowałem je na równo z walką za pomocą katany. W połączeniu z bardzo dynamicznym systemem poruszania się wreszcie czujemy się jak prawdziwy zabójca, któremu niestraszni są przeciwnicy. W grze znajduje się ponad 70 unikatowych rodzajów broni, które w połączeniu z różnymi statystykami, jakie możemy do nich przypisać, sprawiają, że mamy szerokie pole do popisu gdy chcemy ułożyć sobie odpowiedni build naszej postaci. Oczywiście jeśli wystarczy nam samozaparcia do powtarzania dziesiątki razy wybranych misji, żeby wydropić sobie odpowiedni artefakt zmieniający statystyki broni. Poza wątkiem fabularnym mamy do czynienia z typowymi zapychaczami, wróć, zadaniami dodatkowymi, które mają przedłużyć czas, jaki spędzimy z Shadow Warrior 2. W trakcie ogrywania zaliczyłem co prawda wszystkie wątki poboczne, ale od mniej więcej połowy gry zaczęły mnie nudzić swoją sztampą. Znajdź kogoś i zabij go, pobiegaj 15 minut i poszukaj wybranego przedmiotu. I tak za każdym razem aż znudzi nam się każda lokacja dostępna w grze.
Zbieractwo, które możemy zignorować
Mimo naszpikowania gry elementami RPG (rozwój postaci, zdobywanie kolejnych poziomów, przeróżne statystyki na broni i wyekwipowanych akcesoriach) możemy je w większości kompletnie zignorować, jeśli nie gramy na najwyższych poziomach trudności. Jedynie, bez czego nie da się obejść to rozwijanie umiejętności aktywnych i pasywnych. Dają one znaczący przyrost statystyk i siły ataku, co w wielu przypadkach albo oszczędzi nam sporo czasu, albo uratuje tyłek z opresji. Niemniej, można do Shadow Warrior 2 podejść jak do klasycznego FPS-a, ignorując całą (nieudaną) otoczkę looter shootera.
Gra oferuje także tryb kooperacji, ale nie było mi dane go sprawdzić z wyjątkowo prozaicznego powodu – nikogo gra nie znalazła. Od premiery minęły dopiero 3 lata, więc brak chętnych do gry przez Sieć pokazuje, że konsolowe wydanie gry od studia Flying Wild Hog nie cieszy się wielką popularnością. Jeśli więc planujecie zagrać w Shadow Warrior 2, zróbcie to w miarę możliwości na PC. Nie tylko gra wygląda i działa tam znacznie lepiej, ale i łatwiej o partnera do ewentualnej kooperacji.