Gdy rok temu zrecenzowałem Pro Evolution Soccer 2018, pomyślałem, że czas na przerwę od gier sportowych, przynajmniej na rok, optymalnie na dwa. Jednak przez splot pewnych wydarzeń, ponownie w łapy wpadła mi gra Konami. Nie będę tutaj wymyślał, że byłem jakoś znacząco podekscytowany. Moja miłość do futbolu z każdym rokiem maleje. Na mecze nie mam czasu, a gdy go znajdę — to te mnie zawodzą albo nudzą. To oczywiście ma przełożenie na obcowanie z piłkarskimi grami, które rozwijają się ślimaczym tempem, co bez ogromnej miłości do biernego sportu zabija chęci.
Dobra, nie marudzę, bo ostatecznie PES 2019 mnie zaskoczył, mimo że zmian oferuje jak na lekarstwo i bez lupy ciężko je zauważyć. Zespół odpowiedzialny za Pro Evolution Soccer w Konami musi zdawać sobie sprawę, że operuje niesamowicie niskim budżetem, a sama firma-matka woli stawiać kolejne automaty pachinko, zamiast walczyć o licencje.
Jak to, przecież są nowe ligi! – zawołacie.
No są. Tylko na litość boską, kogo, poza mieszkańcami danych krajów interesują ligi pokroju tureckiej, rosyjskiej, belgijskiej czy szkockiej? Zwłaszcza gdy Konami straciło prawa do licencji na Ligę Mistrzów i Ligę Europy, a dodatkowo Borussia Dortmund się na nich wypięła i jednostronnie wypowiedziała umowę. Jasne, granie Celtikiem czy Rangersami kręciło mnie kilkanaście lat temu, gdy w tamtejszej lidze ganiał Tore Andre Flo, Henrik Larsson, a później od biedy Dado Prso z Shunsuke Nakamurą.
Oczywiście, nadal możemy wgrać sobie Option File i tak, jak w zeszłym roku, trwa to raptem parę minut. Niby prosta rzecz, ale każdego roku widzę dziesiątki komentarzy, w których ludzie pytają, jak mają skopiować OF na pendrive’a, bo ONI NIE POTRAFIĄ!!!!!. Tak że, ten tego…
Tyle negatywów. Skoro mnie Pro Evolution Soccer 2019 zaskoczyło, to czas napisać wam czym dokładnie.
Fizyka. To element składowy, który sprawił, że po latach porzuciłem serię FIFA i wróciłem do piłki Konami. Japończycy gdzieś w okolicach edycji 2011 ogarnęli, że z EA Sports nie wygrają i zrobili zwrot w kierunku hardkorowego gracza piłki kopanej. Z roku na rok, grę poprawiano. Wraz z implementacją Fox Engine, PES nabrał nowego wymiaru. I od tego czasu, rok w rok dostajemy kolejne szlify.
W tym roku popracowano nad jeszcze lepszą fizyką piłki, detekcją kolizji i animacją piłkarzy, co ma niebagatelny wpływ na ich ruchy na boisku oraz możliwości w konstruowaniu akcji. Granie z pierwszej piłki jest jeszcze lepsze, podobnie jak balans ciałem przy ataku i blokowanie ataków przeciwnika. Strzały wyglądają lepiej i można pozwolić sobie na jeszcze więcej. Każdy aspekt wykorzystujący kontakt między zawodnikami jest niesamowicie przyjemny. Dzięki usprawnieniu tego elementu pogłębiły się jeszcze bardziej różnice między ogórkowymi składami a klasowymi drużynami. Co daje w kość już nie tylko na najwyższym poziomie trudności.
Poprawie uległą także grafika, ale tutaj różnice względem zeszłorocznej edycji są mikroskopijne. Ot, większa grupa piłkarzy ma rzeczywiste twarze. Konami popracowało mocniej nad odwzorowaniem wyglądu piłkarza, jeśli ten nie był skanowany w 3D, co daje wyjątkowo dobre efekty. Poza tym — będziecie musieli wpatrywać się godzinami, by zauważyć większe zmiany.
W trybach gry zaszły kosmetyczne zmiany. Master League, w który swego czasu grałem namiętnie (czasy PES 5 i PES 6, więc prehistoria), każdego roku jest dopieszczane jakimiś pierdółkami, nad którymi Konami bije peany. W tym roku jednak zmiana jest znacząca. Dodano wyższy poziom trudności, w którym ciężej o wynegocjowywanie kontraktów, a finanse topnieją w zawrotnym tempie. Do tego pojawiła się zakładka z oczekiwaniami ze strony prezesa. Konami kombinowało, w jaki sposób zwizualizować, od czego zależy nasz poziom akceptacji, więc wpadło na coś takiego.
Co z myClub? To, co z resztą gry — niewiele. Największą w moim odczuciu zmianą są ułatwienia wprowadzone w rzadkości piłkarzy, jacy nam wypadają. Nie dość, że Konami organizuje więcej wydarzeń czasowych, z których może nam wypaść dobry piłkarz, to jeszcze w części z nich dostajemy od razu trzech. Tak jak w poprzednich latach zbudowanie sensownej ekipy wymagało przynajmniej paru tygodni grania, tak w PES 2019 po paru dniach miałem skład trzy razy mocniejszy, niż pozwalał mi mój trener. Neymar, Pepe, Ter Stegen, Ziyeh, Vieira, Beckham i Coutinho w jednej jedenastce. Po trzech dniach grania i paru losowaniach. Taki zestaw w poprzednich latach mieli wyłącznie najwięksi szczęściarze.
Czy to jednak coś złego? Wydaje się, że Konami postanowiło zawalczyć o kasę graczy w sposób pozytywny, pokazując im, że czarne piłki lecą dużo częściej i warto wyrzucać kasę w błoto, bo dobrego kopacza to teraz dostaje każdy, w co trzecim losowaniu. To doprowadziło do sytuacji, że już początkowe zespoły w grze sieciowej naszpikowane są gwiazdami.
Ostatecznie, Pro Evolution Soccer 2019 jest jedną z najlepszych gier piłkarskich w historii i idealnym tytułem, jeśli nie graliście w żadną wirtualną piłkę od paru lat. Jeśli kupujecie rok w rok kolejne odsłony PES-a, to zbyt wielu dużych zmian (no, poza brakiem Ligi Mistrzów) tu nie znajdziecie. Aczkolwiek fanatycy będą zadowoleni z jeszcze lepszej fizyki, która ma wpływ na boiskowe wydarzenia.
Ja jednak wolałbym, gdyby gry piłkarskie zrobiły sobie rok przerwy. Tak po prostu. Jeśli trzeba, niech Konami wyda PES 2020 myClub Edition, gdzie dostępny będzie wyłącznie tenże tryb i rok później uraczy nas PES 2021 już na nowej generacji. Oby tylko nie w takim wydaniu jak niesławny PES 2008 (bleh).