Wpis został opublikowany pierwotnie pod koniec 2020 roku.
Cały świat tworzy różnorakie podsumowania dekady w świecie growym (mimo że technicznie rozjechali się o rok, ale mniejsza o to…), uznałem więc, że nie mogę być gorszy. Postanowiłem ułożyć swoją listę najlepszych gier ostatnich dziesięciu lat. Oczywiście jak to u mnie bywa, lista nawet nie próbuje ocierać się o bycie obiektywną. Niektórzy dzięki temu będą mieli okazję poznać mój gust growy, a inni być może poczują się zachęceni do wypróbowania którejś z gier.
Zasady doboru tytułów? Musiałem w niego zagrać. Po prostu. Jeśli jakaś gra wychodziła na różne platformy w różnych latach, kierowałem się datą wydania wersji, w którą grałem. A, no i jeszcze jedno, do każdej gry danego roku dobrałem pięć wyróżnionych produkcji, by niczego nie pominąć. Choć będąc szczerym – musiałem się sporo głowić nad obcinaniem wyborów do wymaganych pięciu. Jednak dzięki temu mogę uznać, że z poniższego zestawienia jestem w 90% zadowolony.
Skoro wyjaśniłem wam założenia, przejdźmy zatem do listy gier.
2010 – Darksiders
Dekadę temu powoli zaczynałem swoją przygodę z branżą grową. Był to wyboisty początek, gdzie miejsce w redakcji (wtedy jako żółtodziób) otrzymałem trochę na słowo honoru, walcząc z notorycznym brakiem internetu w Holandii, gdzie akurat przebywałem. Napisane teksty wysyłałem, korzystając z Sieci w McDonald’s (do czasu, aż nas przegoniono), a wolny po pracy czas umilało mi właśnie Darksiders. Tytuł, o którym nie wiedziałem zbyt dużo i początkowo odpychał mnie od siebie stylem graficznym przywodzącym na myśl World of Warcraft (na które od zawsze mam uczulenie). Na szczęście przemogłem się i grę Vigil Games ostatecznie wchłonąłem jednym ciągiem, przechodząc dwukrotnie i robiąc platynę. Mimo ewidentnych inspiracji serią The Legend of Zelda (niektórzy nazwą to zrzynką), część mediów growych (w tym PS3Site) traktowało Darksiders jako zwykłego slashera, zestawiając tytuł z Bayonettą, Dante’s Inferno i God of War, czym wyrządzano tej produkcji wielką krzywdę. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że dobrze się stało, że akurat w te bzdury nikt nie uwierzył, bo nie każdy choruje na uwielbienie tematu Apokalipsy św. Jana i jest w stanie się przemóc po pierwszym, często złym wrażeniu.
Parę lat później dostaliśmy jeszcze remaster gry (wraz z kontynuacją) spod ręki KAIKO, które na zlecenie THQ Nordic przygotowało nową wersję gry. Chociaż nie należę do grupy ludzi, która będzie ślepo Darksiders: Warmastered Edition polecać. Niestety deweloperzy pokpili sprawę i odświeżona wersja jest naszpikowana różnorakimi błędami, które skutecznie psują odbiór gry.
Honorowe wzmianki: God of War III, 3D Dot Game Heroes, Scott Pilgrim vs. the World: The Game, Kingdom Hearts Birth by Sleep, Castlevania: Lords of Shadow
Słowo komentarza dodatkowego: Poza God of War III widzicie tutaj mało mainstreamowych gier, za którymi nigdy aż tak bardzo nie przepadałem. Scotta Pilgrima i 3D Dot Game Heroes doceniłem po latach, tym bardziej szkoda, że tej pierwszej produkcji już nigdzie nie kupicie.
2011 – Tactics Ogre: Let Us Cling Together
Pierwsza połowa 2011 roku upływała mi nadal za granicami kraju, co pozwoliło mi być w miarę na bieżąco z premierami gier. Gdy pod koniec lutego debiutowało Tactics Ogre: Let Us Cling Together, moje zamówienie przedpremierowe czekało już na odbiór w sklepie. Pamiętam, że zaszalałem i wziąłem edycję limitowaną (co z perspektywy czasu okazało się świetnym ruchem) gry. Przyznam też od razu, że nie wiedziałem za bardzo czego spodziewać się po remake’u wydanego oryginalnie w 1995 roku Tactics Ogre. Wiedziałem, że ten tytuł wyprzedził Final Fantasy Tactics i, że właśnie FFT czerpało sporo z tej produkcji. Jednak to, co ostatecznie dostałem na zawsze, zmieniło mój pogląd na taktyczne jRPG-i. W tej produkcji jest absolutnie wszystko. Wielowarstwowa historia pełna nieoczywistych zwrotów akcji, wiarygodne i brutalnie rzeczywiste kreacje postaci, kilka ścieżek fabularnych, gigantyczny endgame, wciągający system rozwoju postaci i odpowiednio wyżyłowany poziom trudności. Wsiąknąłem momentalnie i już w swojej recenzji z 2011 roku (patrzenie na swoje stare teksty boli…) zachwycałem się absolutnie każdym aspektem.
Teraz, dziewięć lat po premierze grę nadal kocham i jeśli mnie ktoś zapyta, jaki tytuł jest dla mnie najlepszy w mojej historii growej, to zależnie od dnia odpowiem, że albo Vagrant Story, albo Tactics Ogre: Let Us Cling Together. Nie mam serca żadnej gry stawiać ewidentnie wyżej, gdyż obie są niedoścignionym arcydziełem.
Honorowe wzmianki: LittleBigPlanet 2, Dissidia 012 Final Fantasy, Final Fantasy Tactics: The War of the Lions, Deus Ex: Bunt Ludzkości, Dark Souls
Słowo komentarza dodatkowego: Cóż, rok RPG-ów w różnym wydaniu, których monopol przełamuje tylko LittleBigPlanet 2. Gra niebezpiecznie zbliżająca się o perfekcję. Mniej świeżą niż jedynka, ale lepiej zrobioną. Do tego wyróżnię też Deus Ex: Bunt Ludzkości, którego pokochałem od razu (a z którym wiąże się całkiem ciekawa „aferka” na starym PS3Site) oraz nieszczęsne Final Fantasy Tactics, którego wersja na PSP dostała wyjątkowo okropnie zepsuty dźwięk. Da się to naprawić, ale potrzebne jest przerobiona konsola lub emulator i odpowiednia łatka.
2012 – Dragon’s Dogma
Mówi się, że poprzednia generacja konsol nie była najlepszym czasem dla japońskich deweloperów i jest w tym sporo prawdy. Capcom był jedną z tych firm, które – wydawało się – upadły najboleśniej. Czasami jednak wypuszczali coś fenomenalnego, co pokazywało, że gdzieś tam jeszcze talenty się ukrywają. Hideaki Itsuno po wyreżyserowaniu wcześniej Devil May Cry 4 zabrał się za nową markę i tak powstało Dragon’s Dogma. Absolutnie fenomenalny RPG akcji, łączący w sobie doświadczenia deweloperów z pracy nad serią DMC. Niedościgniony po dziś dzień system walki, efekty wizualne, które wyciskały z konsol siódme poty (efekty czarów wyglądają FENOMENALNIE). Fabularnie można na całość machnąć ręką, bo nie w tym leży siła gry. Co zabawne, Capcom osiem lat temu pokazał wielu deweloperom, jak robić interesujące otwarte światy, które nie są wypchane fillerami.
Kilkanaście miesięcy później zadebiutowało Dragon’s Dogma: Dark Arisen, które dodawało nowy kontynent i parę usprawnień w rozgrywce. Oczywiście, że i to wydanie kupiłem (na PS3, potem na PC i PS4…) i każdemu z was polecam właśnie tę wersję. Najlepiej na PC, a jeśli nie macie, to PS4. Choć i na Switchu zagracie.
Honorowe wzmianki: Final Fantasy XIII-2, Kingdoms of Amalur: Reckoning, Max Payne 3, Tokyo Jungle, Sonic & All-Stars Racing Transformed
Słowo komentarza dodatkowego: Zbliżający się powoli koniec generacji sprawił, że zabierały się już tak ochoczo za wypuszczanie kolejnych nowych marek. Rynek został zdominowany przez kolejne kontynuacje, niektóre, jak Final Fantasy XIII-2 lepsze od poprzedniczek, inne – gorsze. Ja jednak w świecie opanowanym przez Call of Duty znalazłem parę dodatkowych perełek. Tokyo Jungle to gra nad wyraz ciekawa, Sonic mnie zaskoczył, podobnie jak Kingdoms of Amalur: Reckoning, które może i nie świeciło oryginalnością, ale potrafiło mnie wciągnąć na kilkadziesiąt godzin, namówić na platynę i zaliczenie dodatków.
2013 – Knack Ni no Kuni: Wrath of the White Witch
Z perspektywy czasu nominacja niektórym może wydawać się kontrowersyjna, ale zachwyt Ni no Kuni: Wrath of the White Witch potęgowany był marną sytuacją japońskich RPG-ów w poprzedniej generacji. Nie było ich aż tyle, co w tej generacji, a jakościowo również wypadały tak sobie (poza nielicznymi wyjątkami). Wtedy na rynku Bandai Namco wraz z Level-5 wypuszczają przeniesione z NDS-a Ni no Kuni i idealnie trafiają pustkę, której wcześniej Square Enix nie potrafiło w pełni zagospodarować trylogią Lightning. W tej produkcji zachwyciło mnie po prostu to, że miałem do czynienia z klasycznym aż do bólu jRPG-u, opartym na tych samych kliszach co kilkadziesiąt innych gier. Swoje robił także przepiękny styl graficzny i ścieżka dźwiękowa, która idealnie trafiła w oddanie klimatu produkcji. Nawet system walki, który w opinii wielu był (jest?) nudny i odpychał, nie był w stanie sprawić, że mówiłem źle o grze.
Ni no Kuni na tyle przypadło mi do gustu, że włożyłem w grę dziesiątki (o ile nie ponad sto) godzin, by tylko ją wymaksować. Gdy zapowiadano kontynuację, miałem nadzieję na równie udaną produkcję, ale niestety dostaliśmy popłuczyny po oryginale, robione byle jak, bez budżetu. Dobrze, że ostatecznie dostaliśmy remaster.
Honorowe wzmianki: Guacamelee!, Soul Sacrifice, The Last of Us, Dragon’s Crown, Spec Ops: The Line
Słowo komentarza dodatkowego: Mimo premiery PlayStation 4 w tamtym roku, żadna ze startowych gier nie zasłużyła na wyróżnienie. Być może gdyby Driveclub nie zaliczył koszmarnego opóźnienia, gdyby inFamous: Second Son nie zostało przesunięte o kilka miesięcy, to wrzuciłbym je tutaj. A tak na sile przybiera PlayStation Vita, które dało mi w 2013 dwa tytuły – Dragon’s Crown oraz Soul Sacrifice (ten drugi tytuł jako jedyny przekonał mnie do klonów MonHuna). The Last of Us zachwyciło całokształtem, a Spec Ops: The Line historią i sposobem jej przedstawienia.
2014 – Drakengard 3
Uwielbiam być zaskakiwany, o co swego czasu w świecie growym było u mnie bardzo trudno. A jednak z Drakengard 3 się udało. Z poprzednimi odsłonami serii nie miałem do czynienia i przyznam się, nie za bardzo chciałem mieć cokolwiek. Brzydkie, z drewnianą rozgrywką i co gorsza – dosyć trudno dostępne w przystępnych cenach. Gdyby nie to, że w tamtym czasie zajmowałem się zawodowo grami, podejrzewam, że za grę Square bym się nigdy nie zabrał. I żałowałbym tego po dziś dzień. Drakengard 3 to przede wszystkim świetna historia i dobrze napisane postacie, genialna ścieżka dźwiękowa i tłumaczenie, które robi robotę. Gorzej wypada sama rozgrywka, która w kategorii slasherów plasuje się gdzieś w tej gorszej połowie, ale da się to przełknąć. To, czego się niestety nie da, to płynność, która często spada do poziomu paru klatek na sekundę. Jednak mimo to, plusy przesłaniają minusy, więc innej opcji tak na prawdę nie było.
Na marginesie dodam, że Drakengard 3 działa wyjątkowo dobrze na emulatorze RPCS3, więc jeśli posiadacie kopię gry i dosyć dobrego PC-ta, to wiecie, gdzie uderzać, by cieszyć się grą w 4K i rozdzielczością albo na stałym poziomie 30 klatek, albo skaczącym w okolicy 60. Niezależnie od opcji – tak lepiej niż na konsoli.
Honorowe wzmianki: Bravely Default, Lightning Returns: Final Fantasy XIII, Final Fantasy XIV: A Realm Reborn, Rogue Legacy, Diablo III: Ultimate Evil Edition
Słowo komentarza dodatkowego: Nowa generacja powoli rozsiadała się na rynku, ale to nadal nie ten czas, bym wyróżniał którąś grę na wyłączność. Nie ma co ukrywać, że 2014 rok dla PS4 był taki sobie i na wyróżnienie załapały się usprawnione porty z poprzedniej generacji. Final Fantasy XIV: A Realm Reborn wreszcie było grywalne bez spadków płynności, a Diablo III wyglądało tak, jak powinno (no, jak wyglądało wcześniej na PC). Do tego dokładam Lightning Returns: Final Fantasy XIII (uważam grę za mocno niedocenioną), a także Bravely Default, które zaliczyłem parę lat po premierze.
2015 – Bloodborne
Jeśli w tym momencie miałbym wybierać grę tej generacji, to prawdopodobnie byłaby to właśnie gra od From Software. Bloodborne ma absolutnie wszystko. Odpowiednio wyważony poziom trudności, świetny design i kreację świata gry. Do tego doszlifowaną rozgrywkę gier soulslike, stawiając na nieco większy dynamizm walki. Do tego, jak to zwykle bywa w grach From Software – genialną ścieżkę dźwiękową i mnóstwo sekretów. Do tego doszła oprawa wizualna, która znacząco skorzystała na współpracy FromSoftu z Sony (choć za brak łatki pod PS4 Pro nadal jestem zły) oraz poprawiony kod sieciowy. Co zabawne, w Bloodborne zagrałem jakoś rok po premierze mimo tego, że przedpremierowo zamówiłem kolekcjonerską wersję gry. Ostatecznie był to dobry ruch, gdyż połatano m.in. długie czasy wczytywania, na które narzekano na starcie.
Do gry wróciłem jeszcze później wraz z wydaniem dodatku The Old Blood, które spokojnie może walczyć o miano najlepszego DLC tej generacji. Nowe lokacje, niezapomniani bossowie pokroju Lady Marii czy Ludwika i kolejne kilka godzin świetnej zabawy zwieńczone Sierotą Kos, która… robiła z każdego gracza na dzień dobry soulsową sierotę.
Honorowe wzmianki: Axiom Verge, Wiedźmin 3: Dziki Gon, Metal Gear Solid V: The Phantom Pain, Final Fantasy XIV: Heavensward, Disgaea 5: Alliance of Vengeance
Słowo komentarza dodatkowego: Drugi rok życia tej generacji konsol dał nam wreszcie gry, którymi mogłem się w pełni zachwycać. Do Bloodborne’a ostatecznie nic nie miało podjazdu, ale zarówno Wiedźmin 3, jak i Metal Gear Solid V to mocni kandydaci do tego tytułu. Zresztą gra Kojimy wreszcie dostarczyła rozgrywkę, która nie powodowała zgrzytania zębami. Do tego dwa świetne jRPG-i w postaci genialnego rozszerzenia do FF XIV – Heavensward – oraz Disgaea 5, która nie dość, że rozbudowała system, to zadbała o to, by się w tym nie pogubić. Wyróżniam także Axiom Verge, które w świetny sposób odwołało się do klasycznego Metroida.
2016 – Titanfall 2
Jedyny FPS w tym zestawieniu. Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem największym fanem tego gatunku, ale też byle czym nie jestem w stanie się zachwycić jak wielu graczy. W pierwszą odsłonę Titanfalla nie grałem, a kontynuację obserwowałem ze średnim zainteresowaniem. Ostatecznie jednak skusiłem się na to, by Titanfall 2 zrecenzować i nie żałowałem ani chwili. Deweloperzy stworzyli ocierającą się o ideał strzelankę, wyjątkowo dynamiczną, ze świetnym i responsywnym strzelaniem, wyważonym balansem między przemierzaniem lokacji na piechotę oraz w ogromnym mechu. No i same mechy, które nadały ogromnego kolorytu kampanii dla jednego gracza. Tryb sieciowy także był ciekawy, ale niestety szybko umarł, bo i mało kto kupił ten tytuł na premierę. Pamiętam, że dwa tygodnie po premierze nówkę można było kupić za pół ceny.
Szkoda, że prawdopodobnie nie doczekamy się trzeciej części. Respawn aktualnie zajmuje się kontynuacją Star Wars Jedi: Fallen Order oraz wspieraniem Apex Legends, którego nie tykam z uwagi na gatunek battle royale i nastawienie na sieciową rozgrywkę. Niemniej, gdzieś tli się cień nadziei na powrót marki za parę lat.
Honorowe wzmianki: Dragon’s Dogma: Dark Arisen, Ratchet & Clank, Darkest Dungeon, Rise of the Tomb Raider: 20 Year Celebration, Final Fantasy XV
Słowo komentarza dodatkowego: W 2012 roku zachwycałem się Dragon’s Dogma na PS3, cztery lata później miłość na nowo zakwitła wraz z wydaniem gry na PC. Mimo że wtedy nie miałem jeszcze tak mocnej maszyny, jak teraz, to odpalenie gry w 60 klatkach na sekundę bez spadków animacji i w 1440p spowodowało omdlenie (no, nie dosłownie). Poza tym dobry Ratchet & Clank, Rise of the Tomb Raider, które poprawiło wszystkie niedociągnięcia poprzedniej odsłony, zaskakujące Darkest Dungeon (które potem pojawiło się na konsolach) no i wydane po wieeeeelu latach Final Fantasy XV, które może nie było świetne, ale też daleko grze do porażki.
2017 – Nioh
Powiedzieć, że Nioh powstawało w ogromnych bólach, to nie powiedzieć nic. Tytuł miał trafić pierwotnie na PS3, po czym gra wyparowała z radarów. Co jakiś czas Koei Tecmo informowało, że projekt nie został skasowany, ale też niczego nam nie pokazywano. Ostatecznie Team Ninja znalazło pomysł na grę, dzięki czemu dostaliśmy jedną z najlepszych gier pchających się w gatunek soulslike. Japończycy wzięli pomysł na gry od From Software, dorzucili do tego serię Ninja Gaiden, szczyptę Diablo i polali to sosem wprost z Kraju Kwitnącej Wiśni. Wyszło nadzwyczajnie dobrze i dziwiło mnie kompletne olewanie gry ze strony polskiego oddziału Sony, które przełożyło się na znaczące problemy z dostępnością gry. Nioh początkowo wydaje się nadzwyczajnie trudne, ale grę dosyć szybko da się opanować i cieszyć z dynamicznego systemu walki oraz ogromu możliwości w tworzeniu własnego buildu gry.
Po premierze gra otrzymała trzy dodatki fabularne, które nie tylko ciągły historię Williama nieco dalej, ale wprowadzały także nowe poziomy trudności, broń i duchy opiekuńcze. Po roku tytuł pojawił się też na PC, a za kilkanaście dni debiutuje kontynuacja. Nie wiem czy Nioh 2 powtórzy sukces jedynki, ale trzymam za to kciuki.
Honorowe wzmianki: Horizon Zero Dawn, Nex Machina, Crash Bandicoot N. Sane Trilogy, Final Fantasy XII: The Zodiac Age, Romancing SaGa 2
Słowo komentarza dodatkowego: Patrząc na 2017 rok, z perspektywy czasu widzę, że to był wyjątkowo dobry czas dla gier. Nie tylko zaskoczyło mnie Guerrilla Games ze swoją nową marką, ale także Activision, które wypuściło na rynek remake trylogii Crash Bandicoot i zrobiło to wyjątkowo dobrze, dzięki czemu za tym poszły kolejne odnowienia ich starszych gier. To był także dobry rok dla portfolio Square Enix. Remaster Final Fantasy XII, do tego Romancing SaGa 2 (jezu, to już 3 lata…), a całość zamyka świetne Nex Machina od Housemarque.
2018 – Spyro Reignited Trilogy
Przyznaję, że już w momencie potwierdzenia planów odświeżenia trylogii Spyro the Dragon wiedziałem, że w roku, w którym gra się pojawi, zostanie wybrana u mnie mianem gry roku. Chyba tylko potężna katastrofa mogłaby sprawić, że nie potrafiłbym zachwycać się odświeżonymi przygodami fioletowego smoka Spyro. Tak, sentyment w tym przypadku odgrywa gigantyczną rolę – Spyro the Dragon było moją pierwszą grą na PSX-a. Na szczęście Spyro Reignited Trilogy to nie tylko sentyment, ale także świetnie odświeżone trzy gry, cudowna grafika i godnie zaaranżowana ścieżka dźwiękowa z opcją wyboru oryginalnych wersji. Jedyną tak naprawdę rysą na wizerunku są błędy w trzeciej części, które z czasem połatano. To, jak bardzo spodobała mi się gra, niech wyrażone będzie potrójną platyną zrobioną w trzech posiedzeniach (po jednym na serię), z czego wymaksowanie pierwszego Spyro zajęło mi tylko cztery godziny.
Oryginalną trylogię tak uwielbiam, że aż sobie kupiłem wersję na PC, którą w najbliższym czasie mam zamiar ukończyć ponownie. Kilka lat temu nie pomyślałbym, że jedną z ulubionych gier generacji będzie produkcja spod skrzydeł Activision. Jak widać, nawet najgorsze korporacje potrafią w swoim portfolio znaleźć coś, co warto odświeżyć i tego nie spartolić.
Honorowe wzmianki: Shadow of the Colossus, Frostpunk, Dead Cells, Guacamelee! 2, Disgaea 1 Complete
Słowo komentarza dodatkowego: Dwa lata temu zachwycały mnie odnowione gry ze starszych platform (Spyro, Shadow of the Colossus i Disgaea), a także indyki. Guacamelee! 2 pokazało, że da się grę bliską perfekcji usprawnić. Dead Cells? Druga po Rogue Legacy gra, która mimo elementów roguelite’owych rozkochała mnie w sobie. Jednocześnie był to ostatnio rok, w którym byłem w miarę na bieżąco z premierami i nie miałem aż tak dużej kupki wstydu.
2019 – Final Fantasy XIV: Shadowbringers
Gdy w czasach gimnazjum grałem sporo w Ragnarok Online, nie pomyślałbym, że to przez lata będzie jedyne MMORPG, z jakim przyjdzie mi obcować. Niestety żaden inny tytuł, który sprawdzałem w kolejnych latach, nie przypadł mi do gustu. Do czasu wydania Final Fantasy XIV: A Realm Reborn. Co prawda z wersją 1.0 miałem krótko do czynienia, ale to nie były miłe wspomnienia. Nie bez powodu Square zaorało cały projekt i zrobiło go od nowa FF XIV: ARR na PS3 wyglądał w miarę ok, działał nieco gorzej, ale i tak wciągał kogoś, kto kocha serię Final Fantasy. Gdy przesiadłem się na PS4, z grą spędzałem już więcej czasu. Swoje robiły także kolejne rozszerzenia, które wyniosły ten tytuł daleko poza konkurencję już przy pierwszym – Heavensward. Mimo że kolejne – Stormblood – było nieco słabsze, to Shadowbringers, które debiutowało kilka miesięcy temu, pokazało, że nowa warta w zespole deweloperskim radzi sobie znakomicie. Fabularnie mamy do czynienia z istnym majstersztykiem (przypominam, to gra MMO), odniesień do kolejnych odsłon mamy równie dużo, co wcześniej, a całość domyka fenomenalny design świata i ścieżka dźwiękowa.
I gdyby nie to, że staram się nie spędzać więcej niż kilku miesięcy za jednym zamachem w grach MMORPG, to w Final Fantasy XIV: Shadowbringers grałbym non stop. Aktualizacje wprowadzają ciągle nową zawartość, ekipę mam, więc nawet gdy znowu wrócę za kilka (lub kilkanaście) miesięcy, to wiem, że czekać na mnie będzie zawartość, przy której znowu wsiąknę na długie wieczory.
Honorowe wzmianki: Wargroove, Total War: Three Kingdoms, Crash Team Racing Nitro-Fueled, Age of Empires II: Definitive Edition, Katana Zero
Słowo komentarza dodatkowego: Gołym okiem widać, że ominęły mnie praktycznie wszystkie większe premiery 2019 roku, co mam zamiar nadrabiać w najbliższych tygodniach. Z grupy przeze mnie wymienionej jednak da się ułożyć mocarne zestawienie, w którym na upartego dominują PC-ty. Całkiem ciekawe jak na „niebieskiego do cna fanboja Sony” (tak, gdzieniegdzie nadal jestem tak nazywany).
Jakie można wyciągnąć wnioski z powyższego zestawienia? Widać, że z biegiem lat niestety grałem mniej i zaległości złożone z potencjalnych hitów zwiększyła się lawinowo, co widać już w 2017 roku, a nasiliło się już rok później. Powód? Narastające obowiązki wynikające z pozycji redaktora naczelnego. Roboty przybywało kosztem wolnego czasu, nie mając za bardzo nic w zamian poza kolejnymi wiadrami stresu. Inna sprawa, że nie recenzowałem tylu gier co parę lat temu ze świadomego wyboru. W tamtym okresie czułem, że wypalam się z pisaniem, za co odpowiadał wspomniany stres i nawał innych obowiązków. Gdy łapie się zbyt wiele srok za ogon, życie wygląda tak, jak moje w tamtym okresie. Nie ma co jednak marudzić, życie się zmieniło, więc przynajmniej na papierze mam więcej czasu na przyjemności. Zobaczymy, jak będzie to wyglądało w tym roku i tej dekadzie.