Długo czekałem, by wrócić do Destiny 2. Po tym, gdy zostawiłem grę kilka tygodni po premierze dodatku Porzuceni, żadna z późniejszych aktualizacji sezonowych, jak i mniejszych dodatków nie były na tyle atrakcyjne, by ponownie dać porwać się tej produkcji. Gdy ujawniono Poza Światłem, rozszerzenie, które zabiera nas na mroźną Europę, uznałem, że to dobry czas na powrót. Plany nieco zmodyfikowałem i poczekałem do grudnia na premierę dedykowanej konsolom nowej generacji wersji.
Ostatnie kilka tygodni z przerwami spędziłem więc w świecie Destiny, nadrabiając wpierw Fortecę Cieni, która zabiera nas na Księżyc, gdzie (znowu) mierzymy się z Rojem. Wraz z Eris Morn badamy tajemniczą Piramidę należącą do Ciemności. Po zaliczeniu zadań fabularnych, kilku dodatkowych godzinach poświęconych na aktywności poboczne oraz Szturmy, zabrałem się za Poza Światłem. Dodatek ten, jak już wspomniałem, zabiera Strażnika na mroźny księżyc, Europę, gdzie wchodzimy w posiadanie jednej z mocy oferowanej przez Ciemność – Stazę. Ujarzmić jej moc pomaga powracająca niezwykle tajemnicza postać Nieznajomej Exo. Oczywiście jej tożsamość, podobnie jak kilka nierozwiązanych wątków znajduje wyjaśnienie w tym rozszerzeniu i muszę oddać scenarzystom z Bungie, że udało im się to dosyć dobrze, mając na uwadze, ile rzeczy do tej pory pomijano oraz zmieniano.
Należę do tej grupy grających w Destiny, dla których fabuła i lore ma kluczowe znaczenie. Gdyby nie kreacja świata i pełna niedopowiedzeń historia uzupełniana wraz z kolejnymi grami i rozszerzeniami, prawdopodobnie nigdy bym się tym tytułem nie zainteresował. Ucieszył mnie fakt, że zgrabnie przeskoczono z losowych (z pozoru) wydarzeń przedstawionych w poprzednich dodatkach, do pierwszych kontaktów z Ciemnością, z którą ostatecznie będziemy się mierzyć w jednym z późniejszych rozszerzeń. Zadania dodatkowe, które możemy wykonać, ponadto wyjaśniają pochodzenie kilku postaci, prostując przy okazji zagmatwane wcześniej wątki historycznie ważnych person.
Nowości wprowadzonych przez dwa dodatki jest wystarczająco, by przykuć do gry ponownie na kilkadziesiąt godzin. Oczywiście nadal każda poboczna aktywność została stworzona z myślą o jej ciągłym grindowaniu. Nadal bawimy się w wykonywanie dziennych i tygodniowych zleceń, a egzotyczne zadania wymagają od nas czasami męczących kilkunastu kroków, zanim będziemy mogli nacieszyć się przez pięć minut nową zabawką. Na takiej bazie operuje właśnie Destiny i nie ma sensu się złościć na to, jaki kierunek obrało sobie Bungie ze swoją grą.
Narzekać można przede wszystkim na poważnie zaburzony balans gry w trybie PvP. Dlaczego? Jedno słowo – Staza. O ile w PvE zamrażająca moc Ciemności jest przydatna i nikomu nie wadzi, tak w Tyglu jeden gość zamrażający cały zespół w ciągu sekundy skutecznie odbiera radość z gry. Gdy dodamy do tego pozostałe klasy, które nawet po nerfach w kolejnych łatkach od premiery są niesamowicie mocne, rysuje się wyraźny podział na stare i nowe Destiny. W tym pojedynku nowe bez większego wysiłku pokonuje stare, sprawia, że na serwerach obserwujemy ogromną monotonię ludzi biegających ze Stazą i zamrażających wszystkich wokoło.
Port na PS5 pozwolił grze rozwinąć skrzydła. Dostaliśmy natywną rozdzielczość 4K, do tego 60 fps (z opcjonalnym trybem 120 fps działającym w 1080p w trybie PvP) w trakcie rozgrywki. Kierunek artystyczny dodatku Poza Światłem sprawia, że gra, mimo że na karku ma już parę lat, potrafi momentalnie zachwycić. Mam słabość do ośnieżonych lokacji, więc w tym wypadku Bungie miało nieco łatwiej. W opcjach graficznych pojawił się także suwak pozwalający zwiększyć pole widzenia, z czego polecam każdemu skorzystać. Wreszcie możemy odejść od prawie tunelowego widzenia na konsolach. Swoje robi także wykorzystanie superszybkiego dysku SSD w PS5. Oczywiście to nadal gra sieciowa i ogranicza nas jakość łącza internetowego, obciążenie serwerów gry oraz inni gracze, niemniej w wielu wypadkach czasy wczytywania udało się skrócić mniej więcej o połowę. Co jest wynikiem bardzo dobrym.
Jeśli więc potrzebowaliście bodźca, by do Destiny 2 wrócić, to wersja na konsole nowej generacji jest wystarczającym powodem, by to zrobić. Dostajemy praktycznie więcej tego samego, w ładniejszym opakowaniu. Żaden z tych dodatków oraz kolejne aktualizacje sezonowe nie zmienią Waszego zdania o grze, jeśli wcześniej Was nie kupiła. Destiny 2: Poza Światłem to nadal looter shooter oparty o model GAAS (gra jako usługa), gdzie weterani gry nowości zaliczą w kilka godzin i później wystawią swój organizm na próbę grindu. Wielu ostatecznie odpadnie. Bungie, podobnie jak każda firma serwująca tytuły GAAS chce, byśmy ich produktowi poświęcali każdą wolną chwilę. Dlatego też nowości rozkładane są na kilka tygodni od premiery dodatku, dlatego też mamy podział na sezony i tzw. Battle Passy, którym musimy wbijać poziomy, by otrzymać nagrody. A najlepiej, gdybyśmy zapłacili dodatkowo.
Na koniec jeszcze chciałbym poruszyć krótko sytuację, w jakiej zostali postawieni posiadacze darmowej wersji Destiny 2. Wraz z wydaniem dodatku Poza Światłem, z gry wyrzucono sporo zawartości, która wcześniej była normalnie dostępna dla osób, które pobrały grę za darmo. Mowa tutaj o większej części zadań z podstawowej wersji gry, dodatku Klątwa Ozyrysa i StrategOS. Owszem, fabularnie ta zagrywka została sensownie wyjaśniona, ale ci, którzy stracili ponad połowę gry, raczej mają gdzieś to, w jaki sposób scenarzyści tłumaczą pocięcie ich produkcji. W tym wypadku pokusa wyciągnięcia dodatkowej kasy od graczy była zbyt silna.