Square Enix w 2022 roku postanowiło zaszaleć i przypomnieć nam złote czasy japońskich RPG-ów, przynajmniej jeśli chodzi o liczbę premier. Nowe marki przeplatane były odświeżonymi klasykami, do których przyłożono się mniej (Chrono Cross) lub bardziej (Romancing SaGa Minstrel Song). Na koniec roku przygotowano jednak prawdziwą bombę, o której istnieniu jeszcze 2-3 lata temu moglibyśmy pomarzyć. Wydane oryginalnie na PlayStation Portable w 2007 roku Crisis Core: Final Fantasy VII doczekało się liftingu godnego tej marki.
Na pierwszy rzut oka nie wiadomo czy o Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion mówić w kategoriach remake’u, czy remastera. Z jednej strony deweloperzy podciągnęli znacząco oprawę wizualną, z drugiej strony pozostałych rzeczy praktycznie nie ruszano. Więc mimo pierwszego, nieco złudnego wrażenia, mamy do czynienia z remasterem. Zrobionym nad wyraz dobrze, to trzeba od razu zaznaczyć. Faktycznych niedociągnięć w aspektach technicznych mamy tutaj niewiele i wynikają one z kiepskiej jakości zasobów materiału źródłowego aniżeli partactwa programistów.
Nie zrozumcie mnie źle, pierwotnie wydane na PlayStation Portable Crisis Core daleko do złej gry. Jednak handheldowe korzenie mocno odcisnęły piętno nie tylko na designie gry, ale też na jakości materiałów, z których później remasterowano ten tytuł. Choć w 95% przypadków Square się mocno postarało i stworzyło od nowa obiekty, modele postaci i tekstury, tak przerywniki filmowe pozostały maszynowo upscalowane. Wyglądają lepiej, jednak ich jakość pozostawia sporo do życzenia, zwłaszcza gdy zestawimy to ze scenkami odpalanymi na silniku gry.
W tym miejscu mogę postawić kropkę, jeśli chodzi o krytykę Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion. Odnowienie gry wydanej 16 lat temu zostało wykonane należycie. Square pokusiło się o pewne usprawnienia w sterowaniu (pamiętajcie, PSP miało tylko jeden analog, co wymagało kombinowania ze strony deweloperów), co przekłada się na lepszy dostęp do przedmiotów i sensowniejsze operowanie kamerą w trakcie akcji. Choć tu należy podkreślić, że w tym wypadku możemy mówić po prostu o podciągnięciu gry do dzisiejszych standardów.
Znacznie większe zmiany zaszły w interfejsie i systemie walki. Widać w nich mocną inspirację Final Fantasy VII Remake i chęć podkreślenia, że gry należą (przynajmniej w pewnym sensie), do jednego uniwersum. Sterowanie w Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion jest bliższe temu z FF VII Remake, choć nadal pozostaje wierne oryginałowi, co oznacza mniej widowiskowe i prostsze starcia z wrogami, które także nie trwają tyle czasu. Za co w sumie możemy dziękować handheldowym korzeniom oryginału. Crisis Core miało być grą, którą odpalimy na PSP, pogramy kilkanaście minut i będziemy mogli do niej wrócić później.
Z punktu widzenia osoby, która miała do czynienia z oryginałem, Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion jest powrotem na stare śmiecie w dużo ładniejszym wydaniu, z głosami podłożonymi pod wszystkie scenki przerywnikowe i zmianami, które były potrzebne. Świadom handheldowego rodowodu, wiedziałem, co dostaję w pudełku i nie mam na co narzekać. Wielkim atutem z mojej perspektywy jest czas potrzebny na zaliczenie tej produkcji. Ukończenie wątku fabularnego to kilkanaście godzin, a zrobienie 100% zamyka się w około 30.
A co z tymi, dla których Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion będzie pierwszym kontaktem z tym tytułem? Jak już wcześniej wspomniałem, główny wątek fabularny to maksymalnie kilkanaście godzin zabawy, jeśli będziemy bawić się z zadaniami pobocznymi (które nie są zbyt lotne). Drugi, solidniejszy filar, na którym opiera się gra, to misje poboczne, których ukończenie zajmuje od kilku, do kilkunastu minut. To tam znajdziemy najsilniejszych przeciwników i zdobędziemy najlepszy ekwipunek. Sporo z tych misji jest monotonna i robiona na jedno kopyto. Jednak gdy weźmiemy to pod uwagę i będziemy sobie dawkować misje poboczne, nie dopadnie nas monotonia.
Fabuła Crisis Core: Final Fantasy VII to coś, z czym dorosły człowiek będzie miał nie po drodze, jeśli nie wiąże go z tym jakiś ładunek emocjonalny. Jasne, końcówka jest piękna (spora w tym zasługa utworu „Why”), zanim tam jednak dotrzemy, to będziemy musieli przebić się przez wyjątkowo głupie dialogi, szczeniackie zachowanie Zacka (choć one z czasem się zmienia) i motywy, przy których będziemy łapać się za głowę. Kompilacja Final Fantasy VII w tym aspekcie nigdy nie była chwalona. Crisis Core, pierwotnie kierowane było głównie do japońskich nastolatków, cechuje się ogromną infantylnością, do której trzeba mieć po prostu dystans.
Również system walki może z początku wywołać niemałe zwątpienie. Podstawowe ataki są dobre na początku gry, później musimy zacząć eksperymentować z łączeniem materii i poszukiwaniem silniejszych ataków. Rozwój Zacka powiązany jest bezpośrednio z systemem DMW (Digital Mind Wave), czyli swoistą ruletką w trakcie walki. Pojawienie się trzech tych samych ikon powoduje odpalenie odpowiedniego ataku specjalnego, a gdy do tego dołożymy kombinacje cyfr, uzyskać możemy różne pozytywne statusy, a przy trzech siódemkach — poziom wyżej. Więc niezależnie od tego, ilu wrogów sklepiemy, jeśli nie wyskoczy nam Crisis Core’owy jackpot, możemy zapomnieć o nowym poziomie. Mając na uwadze to, że ostatecznie dąży się i tak do jednego builda wykorzystującego umiejętność Costly Punch, cały system walki można ocenić mianem wyjątkowo prostego, by nie powiedzieć prostackiego.
Niemniej, Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion jest jednym z lepiej wykonanych remasterów ostatnich kilkunastu miesięcy. Square Enix faktycznie się przyłożyło, by unowocześnić warstwę techniczną, poprawiając nieco rozgrywkę bez jej wywracania do góry nogami. Można dyskutować, czy zmiany nie powinny pójść dalej, jednak recenzowany remaster miał pozwolić poznać szerokiemu gronu ten tytuł takim, jakim był w 2007 roku. Gdyby oryginał był szeroko dostępny w cyfrowej dystrybucji (a nie jest), to narzekanie na zachowawcze podejście deweloperów miałoby sens. Jednak w tym wypadku nie ma takiej potrzeby.