Gdyby długość recenzji Bright Memory: Infinite była adekwatna do czasu potrzebnego do ukończenia tej produkcji, zakończyłbym całość już po jednym akapicie. Studio FYQD-Studio postanowiło całą uwagę skupić na oprawie wizualnej, poświęcając całą resztę. Dostajemy więc ostatecznie grę kosztującą 89 złotych, z którą spędzimy około 90 minut. Nie brzmi zbyt zachęcająco, prawda?
Od razu też zaznaczę, że nie mam problemu z tym, by zapłacić większą kwotę za krótką grę, o ile takowy tytuł daje mi radość. W tym wypadku FYQD-Studio pokazało, że obiegowa opinia mówiąca o tym, że chińskie studia skupiają się wyłącznie na oprawie wizualnej, traktując resztę po macoszemu, nie są wzięte z tyłka. Bright Memory: Infinite chce przyciągnąć grafiką, reklamując się implementację ray tracingu. O ile na PC wygląda to dosyć dobrze, tak konsole tej generacji są po prostu za słabe, by wspierać tę technologię bez znaczącej utraty płynności i rozdzielczości wyświetlanego obrazu.
Gra na PS5 wygląda znośnie. Daleko jej do brzydkiego potworka, jednak nie widziałem w niej niczego, co by mnie zachwyciło. Po części winna jest stylistyka produkcji, którą po prostu najlepiej jest opisać jako „typowo chińska”. Jestem świadom tego, że za całością stoi jedna osoba, niemniej gracza interesuje wyłącznie efekt, a nie to, ile osób dłubało nad grą.
Zostawmy jednak już tę nieszczęsną oprawę wizualną. Jeśli miałbym się nad czymś pastwić, to warstwą fabularną. Bohaterka gry zostaje wysłana przez Organizację Badawczą Nauk Nadprzyrodzonych do dziwnych anomalii pogodowych, które okazują się portalem z innego wymiaru (albo czasu?), przez co błyskawicznie przychodzi nam ratować świat (dosłownie i w przenośni). Nie ma znaczenia, kto jest głównym złym i jak rozpisane są dialogi (spoiler, absolutnie nijak), o wszystkim zapominamy dwie minuty po zobaczeniu napisów końcowych.
Nieco ciepłych słów mogę powiedzieć o rozgrywce, która chce połączyć ze sobą gatunek FPS i gry akcji. Efekt? Taki bieda Shadow Warrior. Nie strzela się źle, bronią białą walczy się również nawet przyjemnie. Dosyć szybko jednak przestajemy się zastanawiać nad żonglowaniem dostępnym orężem, skupiając się po prostu na szybkim rozwalaniu przeciwników, którzy nawet na najwyższym poziomie trudności nie sprawiają nam żadnego problemu.
Bright Memory: Infinite z dysku konsoli wyleciało po niecałych trzech godzinach. Po dwukrotnym ukończeniu gry zadałem sobie pytanie, czy było warto. Odpowiedzi nie znalazłem. Tytuł nie wzbudził u mnie absolutnie żadnych konkretnych emocji. Czy warto w niego zagrać? Jeśli totalnie nie masz już w co grać, a podoba Ci się drogi czytelniku rozgrywka w serii Shadow Warrior, to odpowiedź brzmi — może, gdy gra będzie po 10 złotych. W innym wypadku lepiej poświęcić czas na cokolwiek innego.
Kod do recenzji otrzymałem od dewelopera gry.