Gdyby oceniać Borderlands 3 wyłącznie za aspekty techniczne, rozwiązania zaimplementowane w rozgrywce i miód z niej płynący, mielibyśmy do czynienia z grą nadzwyczajnie dobrą. Niestety dla nas, w produkcji jest także warstwa fabularna, która mimo ostatecznego średniactwa, przyprawia o palpitacje serca za każdym razem, gdy na ekranie pojawiają się główni antagoniści tej odsłony – bliźniaki Calypso. Jeśli taki był zamiar scenarzystów studia Gearbox Software – składam najwyższe wyrazy uznania.
Na szczęście historia w Borderlands 3 istnieje tylko po to, by mieć pretekst do odwiedzania kolejnych lokacji i zbierania coraz to lepszego sprzętu. Nie ukrywam jednak, że doceniłbym, gdyby nie była ona tak nijaka. Antagoniści nadają ton głównej opowieści. Wystarczy rzucić okiem, by zobaczyć, że Borderlands 2 zostało docenione za kreację Handsome Jacka, czego nie można było powiedzieć o pierwszej odsłonie serii Borderlands (Commandant Steele) oraz The Pre-Sequel (Colonel Zaperdon). W przypadku trzeciej części Borderlands historia toczy się wokół sekty Children of Vault, która funkcjonuje pod przywództwem bliźniaków Calypso – Troya i Tyreen. Wyjątkowo nieznośnego duetu, który jest w zamyśle komentarzem do sposobu funkcjonowania dzisiejszych mediów społecznościowych. Komentarzem udanym, bo tak samo, jak nie znoszę szamba social mediów, tak samo nie potrafiłem wytrzymać chwili z irytującymi bliźniakami.
W Borderlands 3 wracają także starzy znajomi. Główną rolę kolejny raz odgrywa Lilith i Tannis, wracają też bohaterowie poprzednich odsłon, choć w nieco mniej ważnych rolach – Brick, Zer0 i Mordecai. Parę chwil na ekranie dostają także postaci z dodatków do poprzednich gier oraz bohater spin-offa Tales From Borderlands – Rhys. Główni bohaterowie Borderlands 3 – FL4K, Amara, Zane i Moze wypadają w moim odczuciu najgorzej z całej głównej trylogii. Co prawda gra się nimi dobrze, choć jest to bardziej związane z nowymi mechanikami i zmianami w rozwoju postaci, aniżeli ich charakterem. Debiutanci w serii raczej nie przeszkadzają, choć jest wyjątek w postaci Avy. Jeśli irytowała was Tiny Tina w Borderlands 2, to niestety muszę poinformować was, że każda scenka z adoptowaną przez Mayę przybłędą jest najgorszym momentem w grze. Tak, jak Troy i Tyreen ostatecznie kończą jako trupy, tak z Avą będziemy musieli prawdopodobnie bujać się przy kolejnej odsłonie serii, więc… pozostaje zapalić znicz.
Skoro to, co najgorsze mamy za sobą, zajmę się wreszcie tym, co sprawia największą przyjemność w Borderlands 3. Mowa oczywiście o wszystkim, z czym związana jest rozgrywka. Usprawnienia wprowadzone do systemu lootu, interfejsu, strzelania i rozwoju postaci. Nowości w poruszaniu się po mapach, które idąc razem z usprawnieniami, wynikającymi z nowej generacji konsol sprawiają, że nie tracimy czasu na męczące bieganie po mapach. Do tego mnóstwo mniejszych i większych zmian, które po prostu szlifują to, co kupiło mnie w tej serii. W tym aspekcie zbliżamy się do ideału looter shooterów i mam nadzieję, że jeśli powstanie kolejna odsłona serii Borderlands, nie uświadczymy zbędnej w moim odczuciu rewolucji.
Zacznijmy jednak od początku.
Borderlands 3 zrywa z umiejscowieniem akcji w obrębie jednej planety. Zaczynamy co prawda na Pandorze, ale szybko zaczynamy tournée po innych galaktykach. Trafimy na będącą siedzibę korporacji Atlas Prometheę, gdzie dominują miejskie klimaty. Eden-6 pełny jest dzikiej zwierzyny, terenów podmokłych i rozległych lasów, Nekrotafeyo to planeta, z której pochodzi rasa Eridian. Wpadniemy także na chwilę odwiedzić wzorowany na buddyzmie zakon mieszczący się na Athenas. Odpada więc zmęczenie materiału wcześniej wynikające z umiejscowienia akcji na piaszczystej Pandorze. Dzięki usprawnieniom w szybkiej podróży, która pozwala teraz na przenoszenie się do dowolnego punktu w ramach tego systemu oraz bezpośrednio do pojazdu, bez wymogu korzystania ręcznie ze stacji, skakanie po lokacjach jest przyjemne. Nie błyskawiczne, jakbym chciał, ale to znaczący postęp w stosunku do poprzednich odsłon.
Do tego dochodzą nowe możliwości w przemieszczaniu się. Nasz bohater (lub bohaterka) może teraz wspinać się na obiekty w grze, co pozwala dostać się do zmyślnie ukrytych sekretów. Z wielką ulgą przyjąłem także opcję kontynuowania gry od momentu ostatniego zapisu po wyłączeniu gry. Wcześniej zaczynaliśmy praktycznie od początku lokacji i musieliśmy nierzadko biec przez pół mapy. Warto też wspomnieć o nowym pojeździe, który jest znacznie szybszy aniżeli pozostałe, więc rozleglejsze lokacje możemy przemierzać jeszcze szybciej.
Najwięcej zmian pojawił się jednak w systemie lootu, strzelania i rozwoju postaci. Od czego by tu zacząć?
W Borderlands 3 podstawowym ustawieniem wspólnej gry jest system, który oferuje każdemu grającemu w trybie współpracy osobny, dostosowany do jego postaci loot. Możemy to oczywiście przestawić, by było tak, jak w poprzednich częściach. W moim odczuciu to mało rozsądna opcja, mając na uwadze to, ile gratów wypada z przeciwników. W takiej opcji nie musimy martwić się o podkradanie sobie lepszych broni, nie ma znaczenia także różnica poziomów grających ze sobą osób.
Strzelanie. W poprzednich odsłonach nie było złe, ale… brakowało mu czegoś, co sprawiłoby, że rzucalibyśmy się w wir akcji bez grymasu na twarzy. Jest lepiej, znacznie lepiej. Nadal nie jest to poziom Destiny (tutaj nikt chyba już nie przebije Bungie), ale wreszcie czuć każdą, nawet minimalną różnicę w charakterystyce broni. W połączeniu z funkcją adaptacyjnych triggerów w Dual Sense, które stawiają różny poziom oporu w zależności od tego, z czego strzelamy, otrzymujemy solidny krok do przodu. Choć uprzedzam – z początku może wam być ciężko się przyzwyczaić do dających różny opór spustów. Poszerzono także interaktywność środowiska, dodając nowe obiekty, które możemy wysadzić, korzystając z dodatkowych statusów, które nakładamy na przeciwników. Już nie tylko beczki, ale także rury i woda posłużą jako element potyczek. Podkręcono także brutalność gry oraz urozmaicono potyczki z bossami, dokładając do nich różne fazy oraz poprawiając sztuczną inteligencję adwersarzy. No i muszę wspomnieć też o tym, że sporo broni posiada teraz dwa typy wystrzałów, które przełączać możemy w locie.
Będące rdzeniem rozgrywki zbieractwo przedmiotów doczekało się kilku usprawnień. Poszerzono pulę dostępnych właściwości broni, łatwiej jest porównać dany sprzęt. Dodatkowo przy ciągle brakującym miejscu w ekwipunku z wielką ulgą powitałem w Sanktuarium maszynę, która przechowuje pozostawiony w lokacjach rzadki ekwipunek, przez co nie musimy się martwić, że przez brak miejsca coś nam przepadnie. Oczywiście możemy w nieskończoność farmić każdego przeciwnika, więc w ostatecznym rozrachunku i tak niczego nie ominiemy, ale mimo wszystko oszczędzimy sobie sporo czasu.
Kompletnie przebudowano także wyższe poziomy trudności. To, co w poprzednich odsłonach funkcjonowało jako tryb Vault Huntera i wymagało ukończenia i rozpoczęcia na nowo gry, tutaj po zaliczeniu głównego wątku ustawiamy sobie w zakładce Mayhem. Zależnie od poziomu, otrzymujemy odpowiednio więcej punktów doświadczenia, złota oraz lepsze przedmioty. Dzięki tej elastyczności nie musimy poświęcać kilkunastu dodatkowych (albo i kilkudziesięciu) godzin, by uzyskać dostęp do najlepszych przedmiotów.
Warstwa techniczna również robi wrażenie. Choć zaznaczam – nie grałem w Borderlands 3 na PlayStation 4. Poczekałem na wydanie przeznaczone PS5, by móc cieszyć się natywną rozdzielczością 4K i płynnymi w większości przypadków 60 klatkami na sekundę. Spadki płynności zdarzają się bardzo rzadko. Dodatkowo w opcjach gry przygotowano także tryb 120 FPS, który jednak obniża rozdzielczość do 1080p, przez co gra nie wygląda już tak dobrze, jak w normalnym ustawieniu jakości. O ścieżce dźwiękowej mogę powiedzieć tyle, że utwory dopasowano dobrze do momentów akcji. Nigdy nie należałem do fanów muzyki w tej serii. W moim odczuciu nie nadawała się do słuchania poza grą i nadal tak jest. Nie znaczy to jednak, że ten aspekt wypada słabo. Wręcz przeciwnie, ale utwory wyjęte z akcji sporo tracą.
W trakcie kilkudziesięciu godzin zabawy z Borderlands 3 bawiłem się wyśmienicie. Niestety nie jest to port pozbawiony wad. Przede wszystkim dosyć często gra wyrzucała mnie do menu PS5, czasami nawet wyłączając konsolę. Początkowo myślałem, że winny jest sprzęt, ale po ograniu kilku kolejnych produkcji na PlayStation 5 wiem, że problem leży po stronie gry. Oprócz tego irytujący jest fakt, że od premiery gry nie da zdobyć się wszystkich trofeów, a studio Gearbox nieśpieszno jest to poprawić. No i nie mamy także w zestawie żadnych DLC. Musimy je sobie dokupić osobno, a to wydatek rzędu 300 złotych. Tyle dobrze, że posiadając Borderlands 3 na PlayStation 4, możecie skorzystać z darmowej aktualizacji do edycji przygotowanej z myślą o PS5.