Mimo zbliżającego się powoli końca generacji strumień świetnych gier nie zwalnia. Początek 2019 roku usłany jest hitami w segmencie AAA, które uzupełniane są wyjątkowymi grami niezależnymi i mniejszymi produkcjami, na które warto zwrócić uwagę. Z uwagi na to, że mnóstwo gier nam po prostu umyka, przygotowałem zestawienie dziewięciu gier, w które warto naszym zdaniem zagrać.
Oczywiście jak to zwykle bywa w przypadku takich zestawień — musieliśmy pójść na pewne kompromisy, w innym wypadku zestawienie musiałoby obejmować nie 9, a przynajmniej 20 gier.
Wargroove
Co zrobić, gdy jesteś fanem jakiejś serii, a ta od dawna jest martwa? Jeśli potrafisz tworzyć gry, możesz na przykład wziąć uwielbianą formułę i zrobić coś swojego. Z podobnego założenia wyszli twórcy Wargroove, którzy nie mogąc doczekać się wskrzeszenia marki Advance Wars przez Nintendo, postanowiło stworzyć Wargroove. Grę, która świetnie wypełnia lukę po pierwowzorze, dostosowując rozgrywkę pod dzisiejsze standardy, nie ujmując nic z jej złożoności.
W swojej recenzji napisałem m.in. to:
Ekipie Chucklefish udało się stworzyć grę inspirowaną serią Advance Wars, która w wielu aspektach przewyższa oryginał. Pixelart, na który postawiono, jest miły dla oka i czytelny, animacje wypadają nad wyraz dobrze, a oprawa dźwiękowa spełnia swoją funkcję, pieszcząc uszy przyjemnymi brzmieniami.
Od momentu premiery deweloper połatał gry i poprawił niedociągnięcia, jakie tytuł miał w okolicach premiery. Usprawniono balans, poprawiono SI, dodano nową zawartość i dodatkowe opcje pozwalające na dopasowanie rozgrywki pod siebie. Tytuł na razie dostępny jest na PC, Switchu i Xboksie One. Premiera na PS4 odbyła się kilka dni temu i wygląda na to, że przeniesienie gry obyło się bez problemu.
Resident Evil 2 Remake
Początek tego roku zdecydowanie należał do japońskich gier, którym przewodził Capcom, siedząc na swoim rumaku niczym znamienity generał. Remake Resident Evil 2 uniósł gigantyczne oczekiwania. Nie tylko wytworzone od momentu pierwszej zapowiedzi, ale przede wszystkim związane z kultem tej gry od jej premiery w 1998 roku. Nie było łatwo. Gracze oczekiwali statycznej kamery, która w oryginale odpowiadała za wytarzanie napięcia, Capcom postawił na ustawienie identyczne z tym, z Resident Evil 4. I trafili idealnie.
Resident Evil 2 działa na RE Engine, który wypada fantastycznie, jeśli chodzi o odtworzenie realnie wyglądających materiałów. Do tego dokładamy fantastyczne oświetlenie, które napędza klimat jak mało co, zmiany i nowości w lokacjach oraz fabule, które po części zaczerpnięto ze skasowanego Resident Evil 1.5.
Po premierze wypuszczono dodatkowe scenariusze, które opowiadają nam wydarzenia w ramach sytuacji „co by było, gdyby…” gdzie pokierujemy jednym z żołnierzy oddziału Hunka, córką burmistrza, szeryfem z Raccoon oraz Robertem Kendo. W samej grze czeka nas także tryb Tofu oraz 4th Survivor, który jest wyjątkowo dynamicznym i stresującym przeżyciem.
Devil May Cry V
Po ambiwalentnie przyjętym DmC: Devil May Cry Capcom zakończyło krótki romans z Ninja Theory. Marka została zamrożona na ponad 6 lat, aby w końcu wyciągnąć ją z zakurzonego dna szuflady i wręczyć w ręce Hideakiego Itsuno, czyli niezwykle charyzmatycznego ojca sukcesu trzeciej i czwartej odsłony głównej serii. Jego przepis na sukces? Dostarczyć uwspółcześnione, ale w dalszym ciągu staroszkolne podejście do gatunku slasherów. Ubrać to w niesamowitą technologię, jaką bez wątpienia jest RE Engine i narrację pełną fanserwisu. Owocem pracy jest jeden z najlepszych przedstawicieli całego gatunku.
Devil May Cry V to przede wszystkim niesamowity system walki rozłożony na trzech różnorodnych bohaterów. Każdy z nich charakteryzuje się zupełnie odmiennym stylem walki, co przekłada się na inne podejście do całej rozgrywki. Walka jest tutaj fundamentem całej zabawy i w finezyjny sposób pozwala dać upustu wyobraźni, oferując gigantyczne możliwości tworzenia istnych cudów i niesamowitych akrobacji w walce z piekielnymi pomiotami. Wspomniany wcześniej RE Engine sprawił, że mamy do czynienia z istnym wizualnym majstersztykiem, gdzie modele postaci i ich detale wprawiają samoczynnie w zachwyt. Pięknie prezentuje się również oświetlenie, a ogólna stylistyka zrobiła mocny skręt w stronę realizmu. Całość hula do tego w 60 klatkach na sekundę, oferując szalenie płynną i responsywną rozgrywkę, co jednak odbiło się nieco na lokacjach — te niestety są mocno nierówne i odstają widocznie od reszty.
Klasycznie dla serii po przejściu świetnego trybu fabularnego zostają nam wyższe poziomy trudności, które solidnie przetestują największych i najbardziej hardkorowych fanów gier akcji. Po premierze Capcom wypuściło również darmowy tryb Bloody Palace, czyli wariant, gdzie pokonujemy kolejny piętra z coraz liczniejszymi i silniejszymi wrogami. Nie musicie się bać, że gra szybko wyląduje na półce, bo zawartości dla jednego gracza jest tutaj całkiem sporo. Tytuł nie tylko okazał się komercyjnym sukcesem, ale i zasłużenie zebrał wysokie oceny o średniej 89%, udowadniając tym samym, że Capcom faktycznie wraca odzyskać utracony tron.
A Plague Tale: Innocence
A Plague Tale: Innocence jest tytułem mniejszego francuskiego studia i pozbawionym praktycznie marketingu. Do tego mocno wyłamującym się względem współczesnych trendów. Ekipa postawiła na angażującą i filmową fabułę o rodzeństwie z rodu DeRune. Trafiamy do średniowiecznej Francji, gdzie jako Amicia i Hugo musimy uciekać przed bezwzględną inkwizycją oraz zmierzyć z widocznymi na każdym kroku następstwami czarnej śmierci. Rozgrywka to prosta skradanka z niewymagającymi zagadkami.
Roznoszące dżumę szczury stanowią ważny i wyróżniający grę element. Upiorne stada agresywnych gryzoni nie tylko przerażają swą naturą, ale i zachwycają animacją. Na ekranie często widzimy dosłownie wylewające się z każdej szczeliny stada, liczące nawet tysiące osobników. Torując sobie drogę ogniem, musimy uważać na każdy stawiany krok, bo nieuwaga może kosztować utratę życia w wyjątkowo brutalny i bolesny sposób.
A Plague Tale: Innocence jest czarnym koniem dla wszystkich ceniących sobie dobre historie w grach i rozgrywkę dla jednego gracza. Porażająca gęstym i bezwzględnym klimatem produkcja niejednokrotnie zahacza o atmosferę horroru. Po premierze twórcy wydali tryb fotograficzny pozwalający uwiecznić okrucieństwo dżumy i kunszt artystów, a trzeba przyznać, że gra wygląda pięknie. Szczególnie w nocnych sceneriach, gdzie autorzy popisują się ślicznie wykonaną grą świateł.
Tetris 99
Gatunek battle royale szturmem wziął rynek PC, popularyzując się wraz z PUBG-iem. Pojawiały się kolejne klony, a później przyszedł Fortnite i zmiótł wszystko. Wraz z kolejnymi grami zaczęło się w żartach wymieniać, które serie gier mogłyby otrzymać swoje battle royale. Mało kto wybrałby Tetrisa. Nintendo postanowiło zaryzykować i się opłaciło.
Gdyby pół roku temu mi ktoś powiedział, że BR i Tetris zamieszkają pod jednym dachem i złączą się w działający i wciągający tytuł — uznałbym go za świra. A jednak. Tetris 99 jest po prostu kawałem świetnej gry sieciowej (jeszcze, w planach jest tryb offline i pudełkowe wydanie), która zgrabnie połączyła mechanikę układania klocków i rywalizacji setki graczy. Na korzyść produkcji działa przede wszystkim prostota i znajomość mechaniki układania klocków.
Swoje także zrobiła darmowość gry. Jeśli wykupiliśmy abonament Switch Online, Tetris 99 pobierzemy bez dodatkowych opłat. A mając na uwadze, że na razie to gra wyłącznie sieciowa — to i tak abonament musimy opłacić.
Sekiro: Shadows Die Twice
From Software postanowiło wymieszać „stare’’ z „nowym’’ i zaserwowało nam mieszankę kultowego Tenchu ze sprawdzoną formułą z popularnej serii Souls. Duży nacisk na skradanie, dzięki któremu znacząco ułatwimy sobie rozgrywkę, a także szybkie przemieszczanie się przy pomocy linki sprawiają, że tytuł jest zdecydowanie bardziej przystępny niż poprzednie produkcje studia From Software.
Pomimo dodania możliwości „umierania dwa razy’’ Sekiro jest grą trudną według dzisiejszych standardów. Do dyspozycji dano nam sporą liczbę umiejętności i przedmiotów, dzięki którym sprytny gracz bez dużych problemów upora się z większością wymagających przeciwników. Jeśli jednak kilkukrotne umieranie podczas walki z bossem sprawia wam sporą frustrację – Sekiro: Shadows Die Twice prawdopodobnie nie przypadnie wam do gustu.
Pomimo tego, że początkowo sceptycznie podchodziłem do wydanej przez niecieszącym się dobrą opinią Activision produkcji, Sekiro prezentuje naprawdę wysoki poziom. Jest to kolejny tytuł spod dłuta mistrza Miyazakiego, który momentalnie wdarł się do mojego rankingu najlepszych tytułów roku. Jeśli nie obawiacie się wymagających pojedynków, to Sekiro: Shadows Die Twice na pewno oczaruje was swym niewątpliwym urokiem.
Katana Zero
Klonów Hotlinie Miami do tej pory wyszło na potęgę. Zdecydowana większość opierała się na rzucie z lotu ptaka, zmieniając jedynie miejsce akcji, klimat i czasami oferując lepszą grafikę. Katana Zero to inspiracja Hotline Miami, która nie jest bezczelnym rżnięciem pomysłu, a przedstawieniem swojej idei na dwuwymiarową platformówkę akcji z mocno osadzonymi w stylistyce gry elementami narracyjnymi.
Pozwolę sobie raz jeszcze zacytować samego siebie z recenzji, którą popełniłem.
Zachwycając się stylistyką Katana ZERO, ciężko jest zignorować to, w jaki sposób udało się połączyć pikselową oprawę z zabiegami narracyjnymi. Graficzne ograniczenia są tutaj wykorzystywane w odpowiedni sposób, by nakreślać klimat scen. Brutalność, mimo że wyrażana za pomocą pikseli, podobnie jak emocje postaci, są tutaj wiarygodne dzięki dobrze zaanimowanym postaciom. Jedyne co w moim odczuciu nie dojeżdża, to oprawa muzyczna.
Broni się nie tylko stylistyka, ale też rozgrywka, która jest intensywna i wymaga od nas zręcznych palców, ale nie przegina jak, chociażby Hotline Miami 2, które przegięło z poziomem trudności, lądując w sferze frustrującego doznania, zamiast przyjemnego wyzwania.
Total War: Trzy Królestwa
Jakiś czas temu trafiłem na stwierdzenie, że Total Wary można kupować w ciemno, gdyż Creative Assembly przyzwyczaiło nas do wysokiego poziomu swoich kolejnych gier. Różnicą jest jedynie okres historyczny, w którym osadzono akcję danej odsłony. W 100% pod tym bym się nie podpisał, ale coś w tym zdaniu jest. Total War: Trzy królestwa zabiera nas do czasu walki o cesarski tron Starożytnych Chin w latach 220 – 265. Okres rzadko wykorzystywany, więc oferujący powiew świeżości.
Brytyjskie studio skupiło się na szlifowaniu swojego pomysłu, dbając jednocześnie, by nowicjusz w gatunku nie poczuł się przytłoczony ogromem opcji. Dla strategii od zawsze sporym wyzwaniem jest zbalansowanie rozgrywki między weteranów, którzy mechanikę znają na wylot, a kimś, kto dopiero zaczyna przygodę. Tutaj przygotowano rozbudowane samouczki i opcję ciągłej podpowiedzi, które objaśniają nam dosłownie każde okienko w grze.
Rozbudowano drzewko rozwoju, skupiono się także na poszerzeniu znaczenia generałów i kontaktów między nimi. Dowódcy rozwijają się niczym w uproszczonym RPG-u, gdzie na kolejnych poziomach możemy uczyć ich nowych umiejętności, a ponadto wyposażać w lepszy sprzęt oraz doradców. Wzrósł ich wpływ na pole walki. Jeśli zdecydujemy się na tryb gry Romansu, wtedy generałowie będą niczym półbogowie i w pojedynkę są w stanie rozbić znaczące siły wroga. Albo wyzwać innego generała na widowiskowy pojedynek 1 na 1.
Bloodstained: Ritual of the Night
Gatunek metroidvanii cieszy się ostatnimi czasy gigantyczną popularnością. Rynek zalały gry inspirowane Metroidem, Castlevaniami i trzymają poziom. Zachęcony tym faktem ojciec Igavanii — Koji Igarashi postanowił wrócić do gry.
Igarashi po sukcesie społecznościowego finansowania powraca na salony z duchowym spadkobiercą serii Castlevania. Bloodstained: Ritual of the Night ma do zaoferowania wszystko, co najlepsze w gatunku metroidvania. Do dyspozycji dano nam dużą mapę naszpikowaną sekretami do odkrycia i umiejętnościami do zdobycia. Rozgrywka jest szybka i efektowna ani przez moment nie wkrada się tutaj nuda. Wszystko to w akompaniamencie świetnych utworów stworzonych przez ludzi odpowiedzialnych za kultowe ścieżki dźwiękowe z poprzednich gier Igarashiego.
Jeśli jesteście fanami gatunku, to jest to dla was zakup obowiązkowy. Jednak jeśli wcześniej nie mieliście kontaktu z grami tego typu, to proponuję przełamać się i dać Bloodstained szansę. Wysoka jakość i stosunkowo niska cena powodują, że najnowsze dzieło Igarashiego to łakomy kąsek i jeden z najprzyjemniejszych pod względem rozgrywki tytułów tego roku.